poniedziałek, 10 marca 2014

czwartek, 27 lutego 2014

w garść wzięta.

No i po wszystkim. Kryzys zażegnany. Wczoraj spacer dotlenił i uzmysłowił głupotkę całej sytuacji. Potem wizyta u babci Żaby sprowadziła nas ponownie w otchłań, z której wyszliśmy spacerując z powrotem. Dzisiejsza noc była spokojna, ok 20 grzecznie zasnął, wstałam na karmienie o 3. No a 5 okazało się, że już się Żabek wyspał - próbowałam do 6 namówić go jeszcze chociaż na godzinkę snu, ale nic z tego. Za to przy pierwszej drzemce o 8 udało nam się pospać razem do 9:30, więc sobie człowiek dospał i ponownie humor się poprawił. Już co prawda oczka mi się znowu kleją, Żabka trochę marudzi, ale nie jest źle. Zapomniałam o tłustym czwartku ale dostałam pączka od mojego gościa. Owy pączuś z budyniem momentalnie wzniósł mnie na wyżyny dobrego nastroju. Jak byłam bezrobotna, to w tłusty czwartek mój Szanowny Małżonek mi oświadczył, że "nie ma pracy nie ma pączków" - i najwyraźniej dotyczy to również urlopu macierzyńskiego, więc nie liczę na nic po Jego powrocie... chociaż zajadałbym.. oj zajadałabym.. 
No trudno, idę jeszcze korzystać z dobrego humoru i pogadam z Żabą. Będę mu uświadamiać jak istotny jest sen w nocy... co najmniej do godziny 7...

środa, 26 lutego 2014

dość.

Dzisiaj mam dość. Dzień kryzysowy rozpoczął się kryzysową nocą. Tym, czego od dłuższego czasu się obawiałam... Czyli pobudkami co godzinę. Powód? Nieznany. Nic poważnego, bo do szybkiego opanowania... Smoczek, pogłaskanie i kolejna godzina snu. Pielucha czysta. Pokój wywietrzony. Nie powinno być ani za ciepło ani za zimno. Myślę, że wygodnie. Może gazy? No nie wiem, no. I tak od 1:30 do 6:30. Zaczynam wątpić we wszystkie stosowane przeze mnie 'mądre' metody wychowawcze, które mówią, że w tym wieku dziecko już mogłoby przesypiać całą noc. Zaczynam się bać, że nie przyzwyczai się do spania z odwiniętymi rączkami. Że nie będzie chciał się przeprowadzić z kołyski do łóżeczka. Że już nigdy się nie wyśpię. Mam dość użalania się nad sobą, podczas gdy moje problemy to jedynie niewyspanie. Bzdura taka, a wyprowadza z równowago. Mam dość tego, że każdy dzień wygląda prawie tak samo. Mam dość tego, że nic z tym nie robię tylko się użalam. Taki dzień. Dzień użalania. I hektolitrów kawy. Mam dość tego, że w takich dniach czuję się matką wyrodną, bo zamiast zajmować się synkiem, odkładam go na matę i modlę się by jak najdłużej bawił się sam. Bo jak zaczyna marudzić to wciskam mu smoka, jakby to było rozwiązaniem wszystkich problemów. Mam dość tego, że nie potrafię drzemać w dzień. A jak już zaczynam odpływać to coś mi przeszkadza i się wściekam. Jestem niewyspana, głodna, piję za dużo kawy i jestem skora do konfliktów. W takie dni wszystko jest z automatu. Bez zastanowienia. Bez niepotrzebnych komplikacji. Ostatkiem sił wyjdę na spacer, bo wiem, że powietrze mnie orzeźwi, chociaż jak wrócę będę jeszcze bardziej padnięta. Nie wezmę psa, bo mnie szlag trafi jak zacznie ciągnąć. A zacząłby. Bo go nie wychowałam. Jak mam więc wychować Żabka, jak z psem sobie nie poradziłam. Pewnie też będzie mnie ciągał jak będzie chciał, bo w takie dni wymiękam i odpuszczam.

Takie tam problemy - banalne. Jakbym prawdziwych problemów nie znała. I wściekam się, że się taką bzdurą przejmuję. Idę do Żaby, niech się uśmiechnie, niech doda sił. W końcu każdy ma prawo do doła. Jutro będzie dobry dzień i wtedy napiszę jak bardzo kocham swoje życie. Dzisiaj się na nie obrażam, ale tylko na chwilę. Bo wiem, że jest wspaniałe i jak się zacznie ząbkowanie to pewnie zatęsknię nawet za taką nocą jak poprzednia.

wtorek, 25 lutego 2014

samotne rodzicielstwo to wyczyn godny oskara

Wczoraj przez jeden dzień miałam okazję posmakować samotnego rodzicielstwa. 1 (!), słownie: JEDEN dzień - a już wymiękłam. Szanowny Małżonek wyszedł rano do pracy, a po pracy wybrał się na spotkanie - również z pracy (jakby się w ciągu dnia krótko widzieli...), zakrapiane szklaneczkami whisky na naszej pięknej starówce, której to ja od miesięcy nie widziałam. Oczywiście nie protestowałam - każdemu coś się w życiu należy! A tak naprawdę to parę tygodni wcześniej, ja dostałam przepustkę na wieczór... Co prawda bez zakrapiania. I to na 2 godziny. Ale to był mój (durny) wybór. Następnym razem będzie whisky i pół nocy (za 10 lat). 

Tak więc z Żabkiem mieliśmy duuuużo czasu dla siebie, a ja przez jeden dzień mogłam się poczuć jak matka samotnie wychowująca dziecko. O masakro! Oczywiście Żabek wyczuł sytuacje i w związku z tym postanowił dać mi trochę w kość, żebym dotkliwiej to poczuła i doceniła, że sama na co dzień nie jestem. Do popołudnia było całkiem normalnie, poza tym, że drzemki były krótsze, więc musiałam wymyślać co by tu zrobić z marudnym, prawie 3-miesięcznym potworkiem, który spać nie chce, leżeć na macie nie chce, na bujaczku mu źle, na rękach jeszcze gorzej, w nosidle tylko chwilę - więc godzinami w sumie robiłam z siebie wariata, z minuty na minutę tracąc energię... 

Pogoda piękna, więc wypadało wybrać się na spacer. A jak na spacer, to wypadałoby zabrać psa. Psa, któremu zbliża się termin kolejnego szczepienia przeciw wściekliźnie - dość istotnego, jeśli nie chcemy, żeby się Żaba wściekła. Więc czemu nie być w pełni samodzielną i załatwić tę sprawę po drodzeę. I odebrać paczkę z poczty. A co, jak szaleć to szaleć! Załadowana w wielki wózek, torbę gigant z gadżetami Żabka, samego Żabka i psa, przyczepionego smyczą do rączki wózka ruszam w podróż. Pies jeszcze nie nauczył się chodzić grzecznie koło wózka, więc kręci się w kółko, to pociągnie, to spowolni, to pod koła wlezie. Starając się utrzymać całe towarzystwo w kupie, podczas gdy właśnie ktoś z towarzystwa kupę robi - i o ile pół biedy jak był to Żabek, to w przypadku Perry próba zapakowania jej kupska, które wylądowało na środku chodnika, w woreczek (oczywiście lekka biegunka, a jakżeby inaczej) wymagało ode mnie wykonania niezłych wygibasów.  Widzowie tej sceny byli szczerze rozbawieni, a ja splątana w smyczy, trzymająca jedną ręką rączkę wózka, a drugą worek ze śmierdzącą kupą, zaczęłam wątpić czy cała akcja się uda. Ale podeszłam pod gabinet i chwilę tak stałam jak zombie wpatrując się tępo w drzwi, myśląc jak to zrobić, żeby nie było ofiar. Pani wet się mną zainteresowała i wyszła zapytać czy mi pomóc. Perra najwyraźniej przypomniała sobie jak ostatnio szyto jej łapę i bardzo zwinnie wyślizgnęła się z obroży uciekając na trawkę nieopodal. Nie wiedząc co robić, szybko pochwyciłam smakołyka, wózek wcisnęłam pani wet i uratowałam moją chudzinę. W gabinecie jedną ręką trzymając wtulonego i przerażonego psa, drugą bujałam wózek, coby Żabek się nie przebudził. Akcja zakończyła się sukcesem - pies zaszczepiony, syn dotleniony. 

Punkt drugi: poczta. A raczej punkt pocztowy, do którego wózkiem się nie wjedzie. O psie nie wspominając. A paczka fajna, więc trzeba odebrać. Wózek zablokowany przy drzwiach - gdyby nie szyba byłabym na wyciągnięcie ręki stojąc przy pocztowej ladzie. Żabek śpi. Przez chwilę wyobraziłam sobie Perrę przyczepioną do wózka, która dostrzega w oddali sarnę, którą koniecznie musi pogonić... Więc udałam się ze smyczą 3 metry dalej do ławki. Zostawiłam smakołyka modląc się by nikt nie przechodził (Perra kocha wszystkich ludzi i okazuje to skakaniem na dzień dobry...). Zgrzana wparowałam na pocztę, rzuciłam awizo i dowód, spojrzałam wściekle na panią pocztową, której się ewidentnie nie spieszyło, przez ramię spoglądałam na wózek i psa i w ciągu 2 minut byłam z powrotem na dworze. Kolejna akcja uda, ja spocona jak po przebiegnięciu maratonu. Pies na szczęście trochę zamulił po szczepieniu i wracał grzecznie koło wózka. W domu musiałam wypić litr wody i głęboko oddychać przez parę minut, a mimo to jeszcze nie doszłam do siebie po tym wyczynie.

Schody zaczęły się około godziny 17:00, kiedy to już zmęczenie osiągnęło zenitu do tego stopnia, że próbując przekonać syna do chociaż krótkiej drzemki włączyłam wibracje w kołysce. Grzech. Który w dodatku nie zadziałał. O 18:00 czyli o godzinie powrotu Szanownego Małżonka. Byłam już u-mord-owana. O 19 mieliśmy zacząć mycie - nie kąpiel nawet, bo tego się bałam podjąć. Biorąc pod uwagę, że nie należy zostawiać dziecka samego na przewijaku, zrobiła się ta akcja bardzo skomplikowana... Otworzyć okno, żeby wywietrzyć. Przygotować pościel. Włączyć farelkę, żeby nagrzać. Nalać ciepłą wodę do miski. Rozebrać. Przemyć. Przewinąć. Znaleźć piżamkę. Nałożyć. Zorientować się, że jest za mała. Zdjąć. Szukać drugiej. Założyć. Jest plamka. Kuźwa. Trudno. Będzie w poplamionej. Włączyć kołysankę. Zawinąć rączki. Zamknąć w śpiworku. Wszystko to akompaniamencie krzyków, wrzasków, chlipów, śmiechów i pretensji. Na koniec karmienie, odłożenie, pogłaskanie, odetchnięcie. Godzina 21. Za dwie godziny karmienie, nie opłaca się już spać. Godzina 23 karmienie. Głowa do poduszki - och jak dobrze... Godzina 3 karmienie. Szanowny Małżonek chrapie obok - och jak dobrze, że już jest... Godzina 5:30 pobudka. A ja oczy na zapałki, kawa za kawą.

Wymiękłam przez jeden dzień. I jak sobie wyobrażę matki, których każdy dzień tak wygląda, które mają jeszcze do zrobienia zakupy, wszystkie wizyty u lekarzy, każdego dnia, każdego weekendu, przez każdą noc... Te, których partnerzy wyjeżdżają na dni, tygodnie, miesiące, lata. Te które są same. Podziwiam. Szczerze podziwiam. Czy ja bym dała radę jakbym była sama? Pewnie jak trzeba to się daje. Ale na pewno musiałabym prosić lekarza o dodatkową porcję psychotropów, żeby nie zwariować i zapisać się na jakąś kosztowną terapię... 

Szanowny Małżonku - szybko przepustki nie dostaniesz ;) 

piątek, 21 lutego 2014

kupa prawdę Ci powie...

Nawet nie wiesz kiedy Twoje życie zaczyna kręcić się wokół kupy. Kupy, która staje się swojego rodzaju wyrocznią. Kupy, którą się oczekuje. Kupy, którą się dokładnie ogląda z każdej strony, żeby stwierdzić jaki ma kolor i konsystencję. Ktoś kto nie jest matką, uzna taki zachowanie oczywiście za dziwaczne. Sama nie potrafiłam zmienić pieluchy chrześniakowi, bez odruchów wymiotnych.. Ale na pocieszenie - kupa Twojego dziecka nie śmierdzi. Znaczy się śmierdzi i to przeokrutnie, ale nie robi to na Tobie żadnego wrażenia. Bez problemu możesz ją oglądać z każdej strony i zastanawiać się czemu jest żółta/zielona/brązowa. Czemu ma grudki albo czemu ich nie ma. A rozmawiać o niej możesz godzinami! Byle ktoś chciał Cię słuchać. Inne matki nie mają z tym problemu i chętnie porównają kupska swoich potomków z Twoim. Gorzej jak się zwierzasz w tej kwestii swojemu koledze z pracy - może tego nie zrozumieć. Lub się porzygać. Na samym początku za każdym razem jak tylko kolor czy konsystencja kupencji mojej Żaby się zmieniała, biegłam po książkę "Pierwszy rok życia dziecka" i sprawdzałam coż ona oznacza.

Dla zainteresowanych mała ściąga:
  • lepkie, smoliste, czarne lub ciemnozielone - smółka, pierwszy stolec noworodka
    (smółka brzmi jak zdrobnienie, więc spodziewałam się malutkiej czarnej mazi, ale okazuje się, że jest jej masa, zajmuję całą pieluchę albo i dwie, strasznie się lepi i ciągnie i bardzo trudno ją zmyć..).
  • grudkowate, zielonkawożółte lub brązowe - stolce przejściowe, zaczynające się pojawiać 3 lub 4 dnia po narodzinach.
  • ziarenkowate, grudkowate, konsystencja przypominająca musztardę, jasnożółte, musztardowe lun intensywnie zielone - prawidłowe stolce dziecka karmiącego piersią.
  • o bardziej stałej konsystencji, żółtobrązowe, jasnożółte lub brązowozielone - prawidłowe stolce dziecka karmionego mieszanką.
  • częste, wodniste, bardziej zielonkawe niż zazwyczaj - biegunka
  • twarde, jakby granulkowate, obecność śluzu lub krwi - zaparcia
    (zaparcia najczęściej dotyczą dzieci karmionych sztucznie, żeby ich uniknąć należy dopajać dziecko wodą lub herbatką koperkową - jak w każdej porcji mleka w ciągu dnia przemycam 30ml wody, tym sposobem dziennie dostaje 120ml wody i zaparć nie mieliśmy - niestety samej pić nie lubi).
  • zielone, ciemnobrązowe lub czarne - od preparatów zawierających żelazo.
  • ze smużkami krwi - pęknięcie odbytu lub uczulenie na mleko.
  • śluzowate, zielone lub jasnożółte - infekcja wirusowa, np. przeziębienie lub zaburzenia żołądkowe.
I tak to właśnie wygląda. A skoro jesteśmy już w okolicy tyłka, to zdecydowanie nie polecam kupowania tanich pieluch. Wydaje się, że można oszczędzić, a prawda jest taka, że daleko im do chłonności i częste przebieranie powoduje zużywanie większej ilości pieluch, więc wychodzi na to samo jak byśmy zainwestowali w chłonne pampersy. A w końcu można trafić na niezłe promo - i jak na takie trafimy, to kupujemy na zapas, najlepiej rozmiar większe (i tak zużyjemy). I w przypadku chłopców pamiętajmy SIUSIAK W DÓŁ - niby to oczywiste, ale mnie nikt tego nie nauczył i zanim pediatra przypadkowo mnie olśnił, to w kółko prałam i suszyłam zalane ubrania i kocyki, zastanawiając się co robię nie tak...... Żenujące :) W przypadku kremów do tyłka, nie sprawdza się zasada 'im droższe tym lepsze'. Ja jestem bardzo zadowolona z kremu za 8 ziko - Linomag Ziołoleku i tyłek Żabka też jest bardzo zadowolony, bo krem jest bardzo wydajny i odparzeń nie miał.

Tyle w temacie tak ważnym jakim jest kupa, która prawdę Ci powie. Chociaż temat tak istotny, że pewnie nie raz trzeba będzie do niego powrócić.. Dbajmy o dupska naszych pociech, bo suchy tyłek bez odparzeń to nasz święty spokój. Jak kiedyś nasze potomstwo tam właśnie będzie nas miało, to przynajmniej będziemy mieć pewność, że to zadbane miejsce. 

wtorek, 18 lutego 2014

co przeczytać, żeby nie zwariować?

Uważam, że każda 'Mum 2 be' powinna się zaopatrzyć w pewną ilość książek, które później mogą jej bardzo ułatwić życie. Wymienione przeze mnie pozycje zgłębiałam już w ciąży, ale wtedy nie bardzo potrafiłam sobie wyobrazić to wszystko co było opisane. Zaraz po porodzie były one bardzo przydatne, bo to wiedza, której nie przekażą ani w szkole rodzenia, ani ciotki, ani babki, czy inne doświadczone matki. Nie wszystko co zostało opisane miało u mnie zastosowanie, metodą prób i błędów (częściej oczywiście tych drugich) dobierałam metody wychowawcze, sposoby uspokajania, usypiania, zabawiania.. Bez tego co przeczytałam, moja wiedza byłaby tak uboga, że pewnie w nocy wstawałabym do syna co godzinę, nie miała pojęcia co mu może dolegać, przekarmiłabym lub zagłodziłam, a w najgorszym wypadku pewnie rozwinęła jakąś patologię w domu. Oczywiście nie jestem w stanie zapamiętać wszystkiego, pewne porady mnie jeszcze nie dotyczą, więc zaglądam do tych książek co najmniej kilka razy w tygodniu (a czasami nawet kilka razy dziennie). Szukam w nich odpowiedzi na pytania typu "Dlaczego trzecią noc pod rząd obudził się o 3 nad ranem, mimo, że nie był głodny?", "Dlaczego od tygodnia jest marudny i żarłby jak słoń?", "Dlaczego jeszcze nie mówi mama?", "Dlaczego kupa ma grudki?", "Dlaczego kupa już nie ma grudek?", "Dlaczego boi się swoich rąk?", "Czy jest sens ingerować w jego zabawę?", "Dlaczego mąż wkurza?", "Ile godzin można nie spać żeby nie zwariować?", "Jak nie zwariować?",  "Co robić jak już się zwariowało?"... itp.


Oto moja TOP lista - kolejność nieprzypadkowa!
"Pierwszy rok życia dziecka" Mazel SharonMurkoff Heidi
Jest to cała wiedza w pigułce, przeglądałam ją już milion razy, wyszukując odpowiedzi na pytania dotyczące między innymi ulewania, wyprysków, koloru kupy, karmienia, itd.. Potrafi uspokoić, gdy wydaje Ci się coś niecodzienne, a okazuje zupełnie normalne.

Kolejne pozycje książkowe, bez których nie ogarnęłabym mojej Żaby to publikacje Tracy Hogg, która jest dla mnie guru w zakresie wychowania i opieki nad dzieckiem. Dzięki tym książkom Żabek nie budzi się zbyt często w nocy i wie że noc to noc, a dzień to dzień. Dzięki nim również zazwyczaj wiem co jest powodem jego płaczu i jak zareagować. Zaglądam do nich regularnie od miesięcy!

"Język niemowląt" Tracy Hogg, Blau Melinda

"Zaklinaczka dzieci. Jak rozwiązywać problemy wychowawcze" Tracy Hogg, Blau Melinda


Również bardzo pomocna była książka napisana przez znanego pediatrę Karpa Harveya, którego metoda 5S potrafi zdziałać cuda w zakresie uspokojenia znerwicowanych maluchów:

"Najszczęśliwsze niemowlę w okolicy" Karp Harvey

Bardzo przydał mi się dzienniczek "Maluszka czas" dostępny w empiku, w którym notuje się karmienia, wypróżnienia, zabawy i zawiera kilka przydatnych informacji i porad. Oczywiście można takie rzeczy notować w zeszycie, ale czemu sobie nie ułatwić sprawy?

Żeby nie było ciągle tak na poważnie, to poradnik, który z dużą dawką humoru udziela nam całą masę informacji o dzieciach do 5 roku życia. 

"Dzieciozmagania" Kaz Cooke

A na ciążę polecam drugą książkę tej autorki: "Ciężarówką przez 9 miesięcy"


piątek, 14 lutego 2014

kiedy aniołek zmienia się w potworka - czyli skok rozwojowy

Właśnie mamy tę niezmierną przyjemność znaleźć się w skoku rozwojowym numer 2 (z siedmiu nas czekających, czyli 'tylko' 5 to go!) - czyli skok dotyczący WZORÓW i wypadający pomiędzy 7 a 9 tygodniem życia. Nasz się zaczął tydzień temu, czyli jak Żabek miał 8 tygodni - jest bardzo zaplanowany i kalendarzowy jak mamusia. Oczywiście pierwsze 3 dni byłam przekonana, że chodzi o gazy i dlatego marudzi i nie chce ładnie spać. Przeklinałam espumisan, który nie działał wystarczająco. Niby prykał i nic. Dalej źle. Czwartego dnia, do mojej nieprzytomnej głowy, ok 3 nad ranem, wdarła się myśl: 'dlaczego gazy przechodzą mu jak tylko wyjmę go z kołyski? przecież kołyska nie wpływa na gazy... A jak wezmę go na przewijak to przestaje marudzić... A jak je to w ogóle cud miód malina'. I wtedy przypomniałam sobie jak to było w 5 tygodniu podczas skoku nr 1 (WRAŻENIA), jak to myślałam, że to skok wzrostowy i trochę dla odmiany przekarmiłam dziecko. Ale tamten to był pikuś! Trwał chyba ze 4 dni, a Żabek wcale gorzej nie spał. Teraz to jest coś. Trwa od tygodnia i jeszcze tydzień może nas czekać. Wczoraj myślałam, że było apogeum. Nie. Dzisiaj jest. Taki tam prezent na Walentynki. I obym jutro nie musiała pisać, że dzisiaj to była bułka z masłem.. 

Czego możemy się w tym pięknym czasie spodziewać?
- przesypiało pół nocy, albo i całą? zapomnij. Ja po karmieniu przez sen o 23 wstawałam raz ok 4-5 (tylko na czas karmienia), a potem pobudka ok 7-7:30. Teraz? Płacze o 23. Płacze między 1 a 2 lub między 2 a 3 (uspokajanie trwa około godziny...), pobudka o 5 i żeby go przetrzymać choćby do 6:30 to co 15 minut trzeba wstawać i wtykać smoka w paszczę. 
- będzie płakać i płakać i samo pewnie nie będzie wiedziało dlaczego.. będzie chciało być noszone.. albo nie, będzie chciało być bujane... albo nie. Nie ma pewnego sposobu na uspokojenie. Już nie.. Chociaż przyznam, że suszarka nie zaszkodzi. Chociaż na czas ucieczki do kibelka za potrzebą.
- będzie chciało jeść więcej. Mały terrorysta będzie się tego ostro domagać dopóki nie dostanie. Nie ma negocjacji.
- może zapomnieć tego czego się do tej pory nauczyło - czyli sprawi wrażenie lekkiego cofnięcia - tym się nie martwić, podobno jak będzie po wszystkim to cuda się dzieją i dziecko nabiera milion nowym umiejętności... no zobaczymy, u nas na razie się nie zanosi na jakąś rewelację. Ale często się gapi na łapki, może wreszcie zacznie nimi trafiać do buzi, zamiast uderzać się po całej głowie...

O co w tych skokach chodzi?
1 skok - 5 tydzień - wrażenia - czyli poznajemy smak, zapach - wszystko jest przerażające..
2 skok - 7-9 tydzień - wzory - zaczynamy panować nad ruchami - wszystko jest dalej przerażające, a najbardziej latające ręce..
3 skok - 12 tydzień - niuanse - rozpoznawanie nastrojów - jak rodzić jest przerażony to się udzieli i znowu wszystko będzie przerażające..
4 skok - 3-4 miesiąc (!) - wydarzenia - 'jak tu nacisnę to zagra' - i się pewnie przestraszę..
5 skok - 5-6 miesiąc (!!) - relacje - 'ciekawe co się stanie jak uszczypnę mamę..?' - dodatkowo lęk przed rozstaniem, więc mama przez dwa miesiące nie chodzi do toalety SAMA.
6 skok - 8-9 miesiąc (!!!) - kategorie - świadomy terrorysta, wykorzystuje płacz by osiągnąć cel. Ponadto samochód to zabawka, a Perra to pies, a Kofi to samo zło.
7 OSTATNI skok - 10-11 miesiąc (!!!!) - sekwencje - 'teraz będę mówił NIE na wszystko i będę sprawdzał jak rodzice reagują na zniszczenia'. Test naszej cierpliwości.

Czyli praktycznie od 3 do 11 miesiąca jest jeden wieeeeeeelki skok. Co możemy zrobić żeby go przetrwać? Nie brać do siebie płaczu dziecka - oczywiście reagować, głaskać, przytulać, nosić, wydawać niezrozumiałe dźwięki, strugać wariata - minutami, godzinami, noooocami. Ale się nie przejmować, od marudzenia jeszcze nigdy nikomu nic się nie stało. Nawet od wycia. Jak już wychodzimy z siebie, to znaleźć kogoś na zastępstwo na parę minut (godzin, nocy...). Koncentrować się na uśmiechać. Śmiać z oczywistego terroru, jaki stosuje nasz mały potomek i z tego, że w nocy wstawało się 3 miliony razy. Tylko humor nas uratuje. 

Więc teraz uzbrojona w wiedzę, że najgorsze dopiero przed nami:
- idę przekarmić mojego małego terrorystę, 
- przewinąć go w jękach, 
- bujać na bujaczku, 
- przekonać się że to nie działa, więc nadwyrężę kręgosłup nosząc go po domu, czekając z utęsknieniem aż Szanowny Małżonek wróci z pracy.. 
- a gdy Ten wróci szybko sprzedam mu dziecko, zanim się zorientuje i zamknę się w łazience, w wannie, spędzając walentynki w pianie ze słuchawkami na uszach...