poniedziałek, 10 marca 2014

czwartek, 27 lutego 2014

w garść wzięta.

No i po wszystkim. Kryzys zażegnany. Wczoraj spacer dotlenił i uzmysłowił głupotkę całej sytuacji. Potem wizyta u babci Żaby sprowadziła nas ponownie w otchłań, z której wyszliśmy spacerując z powrotem. Dzisiejsza noc była spokojna, ok 20 grzecznie zasnął, wstałam na karmienie o 3. No a 5 okazało się, że już się Żabek wyspał - próbowałam do 6 namówić go jeszcze chociaż na godzinkę snu, ale nic z tego. Za to przy pierwszej drzemce o 8 udało nam się pospać razem do 9:30, więc sobie człowiek dospał i ponownie humor się poprawił. Już co prawda oczka mi się znowu kleją, Żabka trochę marudzi, ale nie jest źle. Zapomniałam o tłustym czwartku ale dostałam pączka od mojego gościa. Owy pączuś z budyniem momentalnie wzniósł mnie na wyżyny dobrego nastroju. Jak byłam bezrobotna, to w tłusty czwartek mój Szanowny Małżonek mi oświadczył, że "nie ma pracy nie ma pączków" - i najwyraźniej dotyczy to również urlopu macierzyńskiego, więc nie liczę na nic po Jego powrocie... chociaż zajadałbym.. oj zajadałabym.. 
No trudno, idę jeszcze korzystać z dobrego humoru i pogadam z Żabą. Będę mu uświadamiać jak istotny jest sen w nocy... co najmniej do godziny 7...

środa, 26 lutego 2014

dość.

Dzisiaj mam dość. Dzień kryzysowy rozpoczął się kryzysową nocą. Tym, czego od dłuższego czasu się obawiałam... Czyli pobudkami co godzinę. Powód? Nieznany. Nic poważnego, bo do szybkiego opanowania... Smoczek, pogłaskanie i kolejna godzina snu. Pielucha czysta. Pokój wywietrzony. Nie powinno być ani za ciepło ani za zimno. Myślę, że wygodnie. Może gazy? No nie wiem, no. I tak od 1:30 do 6:30. Zaczynam wątpić we wszystkie stosowane przeze mnie 'mądre' metody wychowawcze, które mówią, że w tym wieku dziecko już mogłoby przesypiać całą noc. Zaczynam się bać, że nie przyzwyczai się do spania z odwiniętymi rączkami. Że nie będzie chciał się przeprowadzić z kołyski do łóżeczka. Że już nigdy się nie wyśpię. Mam dość użalania się nad sobą, podczas gdy moje problemy to jedynie niewyspanie. Bzdura taka, a wyprowadza z równowago. Mam dość tego, że każdy dzień wygląda prawie tak samo. Mam dość tego, że nic z tym nie robię tylko się użalam. Taki dzień. Dzień użalania. I hektolitrów kawy. Mam dość tego, że w takich dniach czuję się matką wyrodną, bo zamiast zajmować się synkiem, odkładam go na matę i modlę się by jak najdłużej bawił się sam. Bo jak zaczyna marudzić to wciskam mu smoka, jakby to było rozwiązaniem wszystkich problemów. Mam dość tego, że nie potrafię drzemać w dzień. A jak już zaczynam odpływać to coś mi przeszkadza i się wściekam. Jestem niewyspana, głodna, piję za dużo kawy i jestem skora do konfliktów. W takie dni wszystko jest z automatu. Bez zastanowienia. Bez niepotrzebnych komplikacji. Ostatkiem sił wyjdę na spacer, bo wiem, że powietrze mnie orzeźwi, chociaż jak wrócę będę jeszcze bardziej padnięta. Nie wezmę psa, bo mnie szlag trafi jak zacznie ciągnąć. A zacząłby. Bo go nie wychowałam. Jak mam więc wychować Żabka, jak z psem sobie nie poradziłam. Pewnie też będzie mnie ciągał jak będzie chciał, bo w takie dni wymiękam i odpuszczam.

Takie tam problemy - banalne. Jakbym prawdziwych problemów nie znała. I wściekam się, że się taką bzdurą przejmuję. Idę do Żaby, niech się uśmiechnie, niech doda sił. W końcu każdy ma prawo do doła. Jutro będzie dobry dzień i wtedy napiszę jak bardzo kocham swoje życie. Dzisiaj się na nie obrażam, ale tylko na chwilę. Bo wiem, że jest wspaniałe i jak się zacznie ząbkowanie to pewnie zatęsknię nawet za taką nocą jak poprzednia.

wtorek, 25 lutego 2014

samotne rodzicielstwo to wyczyn godny oskara

Wczoraj przez jeden dzień miałam okazję posmakować samotnego rodzicielstwa. 1 (!), słownie: JEDEN dzień - a już wymiękłam. Szanowny Małżonek wyszedł rano do pracy, a po pracy wybrał się na spotkanie - również z pracy (jakby się w ciągu dnia krótko widzieli...), zakrapiane szklaneczkami whisky na naszej pięknej starówce, której to ja od miesięcy nie widziałam. Oczywiście nie protestowałam - każdemu coś się w życiu należy! A tak naprawdę to parę tygodni wcześniej, ja dostałam przepustkę na wieczór... Co prawda bez zakrapiania. I to na 2 godziny. Ale to był mój (durny) wybór. Następnym razem będzie whisky i pół nocy (za 10 lat). 

Tak więc z Żabkiem mieliśmy duuuużo czasu dla siebie, a ja przez jeden dzień mogłam się poczuć jak matka samotnie wychowująca dziecko. O masakro! Oczywiście Żabek wyczuł sytuacje i w związku z tym postanowił dać mi trochę w kość, żebym dotkliwiej to poczuła i doceniła, że sama na co dzień nie jestem. Do popołudnia było całkiem normalnie, poza tym, że drzemki były krótsze, więc musiałam wymyślać co by tu zrobić z marudnym, prawie 3-miesięcznym potworkiem, który spać nie chce, leżeć na macie nie chce, na bujaczku mu źle, na rękach jeszcze gorzej, w nosidle tylko chwilę - więc godzinami w sumie robiłam z siebie wariata, z minuty na minutę tracąc energię... 

Pogoda piękna, więc wypadało wybrać się na spacer. A jak na spacer, to wypadałoby zabrać psa. Psa, któremu zbliża się termin kolejnego szczepienia przeciw wściekliźnie - dość istotnego, jeśli nie chcemy, żeby się Żaba wściekła. Więc czemu nie być w pełni samodzielną i załatwić tę sprawę po drodzeę. I odebrać paczkę z poczty. A co, jak szaleć to szaleć! Załadowana w wielki wózek, torbę gigant z gadżetami Żabka, samego Żabka i psa, przyczepionego smyczą do rączki wózka ruszam w podróż. Pies jeszcze nie nauczył się chodzić grzecznie koło wózka, więc kręci się w kółko, to pociągnie, to spowolni, to pod koła wlezie. Starając się utrzymać całe towarzystwo w kupie, podczas gdy właśnie ktoś z towarzystwa kupę robi - i o ile pół biedy jak był to Żabek, to w przypadku Perry próba zapakowania jej kupska, które wylądowało na środku chodnika, w woreczek (oczywiście lekka biegunka, a jakżeby inaczej) wymagało ode mnie wykonania niezłych wygibasów.  Widzowie tej sceny byli szczerze rozbawieni, a ja splątana w smyczy, trzymająca jedną ręką rączkę wózka, a drugą worek ze śmierdzącą kupą, zaczęłam wątpić czy cała akcja się uda. Ale podeszłam pod gabinet i chwilę tak stałam jak zombie wpatrując się tępo w drzwi, myśląc jak to zrobić, żeby nie było ofiar. Pani wet się mną zainteresowała i wyszła zapytać czy mi pomóc. Perra najwyraźniej przypomniała sobie jak ostatnio szyto jej łapę i bardzo zwinnie wyślizgnęła się z obroży uciekając na trawkę nieopodal. Nie wiedząc co robić, szybko pochwyciłam smakołyka, wózek wcisnęłam pani wet i uratowałam moją chudzinę. W gabinecie jedną ręką trzymając wtulonego i przerażonego psa, drugą bujałam wózek, coby Żabek się nie przebudził. Akcja zakończyła się sukcesem - pies zaszczepiony, syn dotleniony. 

Punkt drugi: poczta. A raczej punkt pocztowy, do którego wózkiem się nie wjedzie. O psie nie wspominając. A paczka fajna, więc trzeba odebrać. Wózek zablokowany przy drzwiach - gdyby nie szyba byłabym na wyciągnięcie ręki stojąc przy pocztowej ladzie. Żabek śpi. Przez chwilę wyobraziłam sobie Perrę przyczepioną do wózka, która dostrzega w oddali sarnę, którą koniecznie musi pogonić... Więc udałam się ze smyczą 3 metry dalej do ławki. Zostawiłam smakołyka modląc się by nikt nie przechodził (Perra kocha wszystkich ludzi i okazuje to skakaniem na dzień dobry...). Zgrzana wparowałam na pocztę, rzuciłam awizo i dowód, spojrzałam wściekle na panią pocztową, której się ewidentnie nie spieszyło, przez ramię spoglądałam na wózek i psa i w ciągu 2 minut byłam z powrotem na dworze. Kolejna akcja uda, ja spocona jak po przebiegnięciu maratonu. Pies na szczęście trochę zamulił po szczepieniu i wracał grzecznie koło wózka. W domu musiałam wypić litr wody i głęboko oddychać przez parę minut, a mimo to jeszcze nie doszłam do siebie po tym wyczynie.

Schody zaczęły się około godziny 17:00, kiedy to już zmęczenie osiągnęło zenitu do tego stopnia, że próbując przekonać syna do chociaż krótkiej drzemki włączyłam wibracje w kołysce. Grzech. Który w dodatku nie zadziałał. O 18:00 czyli o godzinie powrotu Szanownego Małżonka. Byłam już u-mord-owana. O 19 mieliśmy zacząć mycie - nie kąpiel nawet, bo tego się bałam podjąć. Biorąc pod uwagę, że nie należy zostawiać dziecka samego na przewijaku, zrobiła się ta akcja bardzo skomplikowana... Otworzyć okno, żeby wywietrzyć. Przygotować pościel. Włączyć farelkę, żeby nagrzać. Nalać ciepłą wodę do miski. Rozebrać. Przemyć. Przewinąć. Znaleźć piżamkę. Nałożyć. Zorientować się, że jest za mała. Zdjąć. Szukać drugiej. Założyć. Jest plamka. Kuźwa. Trudno. Będzie w poplamionej. Włączyć kołysankę. Zawinąć rączki. Zamknąć w śpiworku. Wszystko to akompaniamencie krzyków, wrzasków, chlipów, śmiechów i pretensji. Na koniec karmienie, odłożenie, pogłaskanie, odetchnięcie. Godzina 21. Za dwie godziny karmienie, nie opłaca się już spać. Godzina 23 karmienie. Głowa do poduszki - och jak dobrze... Godzina 3 karmienie. Szanowny Małżonek chrapie obok - och jak dobrze, że już jest... Godzina 5:30 pobudka. A ja oczy na zapałki, kawa za kawą.

Wymiękłam przez jeden dzień. I jak sobie wyobrażę matki, których każdy dzień tak wygląda, które mają jeszcze do zrobienia zakupy, wszystkie wizyty u lekarzy, każdego dnia, każdego weekendu, przez każdą noc... Te, których partnerzy wyjeżdżają na dni, tygodnie, miesiące, lata. Te które są same. Podziwiam. Szczerze podziwiam. Czy ja bym dała radę jakbym była sama? Pewnie jak trzeba to się daje. Ale na pewno musiałabym prosić lekarza o dodatkową porcję psychotropów, żeby nie zwariować i zapisać się na jakąś kosztowną terapię... 

Szanowny Małżonku - szybko przepustki nie dostaniesz ;) 

piątek, 21 lutego 2014

kupa prawdę Ci powie...

Nawet nie wiesz kiedy Twoje życie zaczyna kręcić się wokół kupy. Kupy, która staje się swojego rodzaju wyrocznią. Kupy, którą się oczekuje. Kupy, którą się dokładnie ogląda z każdej strony, żeby stwierdzić jaki ma kolor i konsystencję. Ktoś kto nie jest matką, uzna taki zachowanie oczywiście za dziwaczne. Sama nie potrafiłam zmienić pieluchy chrześniakowi, bez odruchów wymiotnych.. Ale na pocieszenie - kupa Twojego dziecka nie śmierdzi. Znaczy się śmierdzi i to przeokrutnie, ale nie robi to na Tobie żadnego wrażenia. Bez problemu możesz ją oglądać z każdej strony i zastanawiać się czemu jest żółta/zielona/brązowa. Czemu ma grudki albo czemu ich nie ma. A rozmawiać o niej możesz godzinami! Byle ktoś chciał Cię słuchać. Inne matki nie mają z tym problemu i chętnie porównają kupska swoich potomków z Twoim. Gorzej jak się zwierzasz w tej kwestii swojemu koledze z pracy - może tego nie zrozumieć. Lub się porzygać. Na samym początku za każdym razem jak tylko kolor czy konsystencja kupencji mojej Żaby się zmieniała, biegłam po książkę "Pierwszy rok życia dziecka" i sprawdzałam coż ona oznacza.

Dla zainteresowanych mała ściąga:
  • lepkie, smoliste, czarne lub ciemnozielone - smółka, pierwszy stolec noworodka
    (smółka brzmi jak zdrobnienie, więc spodziewałam się malutkiej czarnej mazi, ale okazuje się, że jest jej masa, zajmuję całą pieluchę albo i dwie, strasznie się lepi i ciągnie i bardzo trudno ją zmyć..).
  • grudkowate, zielonkawożółte lub brązowe - stolce przejściowe, zaczynające się pojawiać 3 lub 4 dnia po narodzinach.
  • ziarenkowate, grudkowate, konsystencja przypominająca musztardę, jasnożółte, musztardowe lun intensywnie zielone - prawidłowe stolce dziecka karmiącego piersią.
  • o bardziej stałej konsystencji, żółtobrązowe, jasnożółte lub brązowozielone - prawidłowe stolce dziecka karmionego mieszanką.
  • częste, wodniste, bardziej zielonkawe niż zazwyczaj - biegunka
  • twarde, jakby granulkowate, obecność śluzu lub krwi - zaparcia
    (zaparcia najczęściej dotyczą dzieci karmionych sztucznie, żeby ich uniknąć należy dopajać dziecko wodą lub herbatką koperkową - jak w każdej porcji mleka w ciągu dnia przemycam 30ml wody, tym sposobem dziennie dostaje 120ml wody i zaparć nie mieliśmy - niestety samej pić nie lubi).
  • zielone, ciemnobrązowe lub czarne - od preparatów zawierających żelazo.
  • ze smużkami krwi - pęknięcie odbytu lub uczulenie na mleko.
  • śluzowate, zielone lub jasnożółte - infekcja wirusowa, np. przeziębienie lub zaburzenia żołądkowe.
I tak to właśnie wygląda. A skoro jesteśmy już w okolicy tyłka, to zdecydowanie nie polecam kupowania tanich pieluch. Wydaje się, że można oszczędzić, a prawda jest taka, że daleko im do chłonności i częste przebieranie powoduje zużywanie większej ilości pieluch, więc wychodzi na to samo jak byśmy zainwestowali w chłonne pampersy. A w końcu można trafić na niezłe promo - i jak na takie trafimy, to kupujemy na zapas, najlepiej rozmiar większe (i tak zużyjemy). I w przypadku chłopców pamiętajmy SIUSIAK W DÓŁ - niby to oczywiste, ale mnie nikt tego nie nauczył i zanim pediatra przypadkowo mnie olśnił, to w kółko prałam i suszyłam zalane ubrania i kocyki, zastanawiając się co robię nie tak...... Żenujące :) W przypadku kremów do tyłka, nie sprawdza się zasada 'im droższe tym lepsze'. Ja jestem bardzo zadowolona z kremu za 8 ziko - Linomag Ziołoleku i tyłek Żabka też jest bardzo zadowolony, bo krem jest bardzo wydajny i odparzeń nie miał.

Tyle w temacie tak ważnym jakim jest kupa, która prawdę Ci powie. Chociaż temat tak istotny, że pewnie nie raz trzeba będzie do niego powrócić.. Dbajmy o dupska naszych pociech, bo suchy tyłek bez odparzeń to nasz święty spokój. Jak kiedyś nasze potomstwo tam właśnie będzie nas miało, to przynajmniej będziemy mieć pewność, że to zadbane miejsce. 

wtorek, 18 lutego 2014

co przeczytać, żeby nie zwariować?

Uważam, że każda 'Mum 2 be' powinna się zaopatrzyć w pewną ilość książek, które później mogą jej bardzo ułatwić życie. Wymienione przeze mnie pozycje zgłębiałam już w ciąży, ale wtedy nie bardzo potrafiłam sobie wyobrazić to wszystko co było opisane. Zaraz po porodzie były one bardzo przydatne, bo to wiedza, której nie przekażą ani w szkole rodzenia, ani ciotki, ani babki, czy inne doświadczone matki. Nie wszystko co zostało opisane miało u mnie zastosowanie, metodą prób i błędów (częściej oczywiście tych drugich) dobierałam metody wychowawcze, sposoby uspokajania, usypiania, zabawiania.. Bez tego co przeczytałam, moja wiedza byłaby tak uboga, że pewnie w nocy wstawałabym do syna co godzinę, nie miała pojęcia co mu może dolegać, przekarmiłabym lub zagłodziłam, a w najgorszym wypadku pewnie rozwinęła jakąś patologię w domu. Oczywiście nie jestem w stanie zapamiętać wszystkiego, pewne porady mnie jeszcze nie dotyczą, więc zaglądam do tych książek co najmniej kilka razy w tygodniu (a czasami nawet kilka razy dziennie). Szukam w nich odpowiedzi na pytania typu "Dlaczego trzecią noc pod rząd obudził się o 3 nad ranem, mimo, że nie był głodny?", "Dlaczego od tygodnia jest marudny i żarłby jak słoń?", "Dlaczego jeszcze nie mówi mama?", "Dlaczego kupa ma grudki?", "Dlaczego kupa już nie ma grudek?", "Dlaczego boi się swoich rąk?", "Czy jest sens ingerować w jego zabawę?", "Dlaczego mąż wkurza?", "Ile godzin można nie spać żeby nie zwariować?", "Jak nie zwariować?",  "Co robić jak już się zwariowało?"... itp.


Oto moja TOP lista - kolejność nieprzypadkowa!
"Pierwszy rok życia dziecka" Mazel SharonMurkoff Heidi
Jest to cała wiedza w pigułce, przeglądałam ją już milion razy, wyszukując odpowiedzi na pytania dotyczące między innymi ulewania, wyprysków, koloru kupy, karmienia, itd.. Potrafi uspokoić, gdy wydaje Ci się coś niecodzienne, a okazuje zupełnie normalne.

Kolejne pozycje książkowe, bez których nie ogarnęłabym mojej Żaby to publikacje Tracy Hogg, która jest dla mnie guru w zakresie wychowania i opieki nad dzieckiem. Dzięki tym książkom Żabek nie budzi się zbyt często w nocy i wie że noc to noc, a dzień to dzień. Dzięki nim również zazwyczaj wiem co jest powodem jego płaczu i jak zareagować. Zaglądam do nich regularnie od miesięcy!

"Język niemowląt" Tracy Hogg, Blau Melinda

"Zaklinaczka dzieci. Jak rozwiązywać problemy wychowawcze" Tracy Hogg, Blau Melinda


Również bardzo pomocna była książka napisana przez znanego pediatrę Karpa Harveya, którego metoda 5S potrafi zdziałać cuda w zakresie uspokojenia znerwicowanych maluchów:

"Najszczęśliwsze niemowlę w okolicy" Karp Harvey

Bardzo przydał mi się dzienniczek "Maluszka czas" dostępny w empiku, w którym notuje się karmienia, wypróżnienia, zabawy i zawiera kilka przydatnych informacji i porad. Oczywiście można takie rzeczy notować w zeszycie, ale czemu sobie nie ułatwić sprawy?

Żeby nie było ciągle tak na poważnie, to poradnik, który z dużą dawką humoru udziela nam całą masę informacji o dzieciach do 5 roku życia. 

"Dzieciozmagania" Kaz Cooke

A na ciążę polecam drugą książkę tej autorki: "Ciężarówką przez 9 miesięcy"


piątek, 14 lutego 2014

kiedy aniołek zmienia się w potworka - czyli skok rozwojowy

Właśnie mamy tę niezmierną przyjemność znaleźć się w skoku rozwojowym numer 2 (z siedmiu nas czekających, czyli 'tylko' 5 to go!) - czyli skok dotyczący WZORÓW i wypadający pomiędzy 7 a 9 tygodniem życia. Nasz się zaczął tydzień temu, czyli jak Żabek miał 8 tygodni - jest bardzo zaplanowany i kalendarzowy jak mamusia. Oczywiście pierwsze 3 dni byłam przekonana, że chodzi o gazy i dlatego marudzi i nie chce ładnie spać. Przeklinałam espumisan, który nie działał wystarczająco. Niby prykał i nic. Dalej źle. Czwartego dnia, do mojej nieprzytomnej głowy, ok 3 nad ranem, wdarła się myśl: 'dlaczego gazy przechodzą mu jak tylko wyjmę go z kołyski? przecież kołyska nie wpływa na gazy... A jak wezmę go na przewijak to przestaje marudzić... A jak je to w ogóle cud miód malina'. I wtedy przypomniałam sobie jak to było w 5 tygodniu podczas skoku nr 1 (WRAŻENIA), jak to myślałam, że to skok wzrostowy i trochę dla odmiany przekarmiłam dziecko. Ale tamten to był pikuś! Trwał chyba ze 4 dni, a Żabek wcale gorzej nie spał. Teraz to jest coś. Trwa od tygodnia i jeszcze tydzień może nas czekać. Wczoraj myślałam, że było apogeum. Nie. Dzisiaj jest. Taki tam prezent na Walentynki. I obym jutro nie musiała pisać, że dzisiaj to była bułka z masłem.. 

Czego możemy się w tym pięknym czasie spodziewać?
- przesypiało pół nocy, albo i całą? zapomnij. Ja po karmieniu przez sen o 23 wstawałam raz ok 4-5 (tylko na czas karmienia), a potem pobudka ok 7-7:30. Teraz? Płacze o 23. Płacze między 1 a 2 lub między 2 a 3 (uspokajanie trwa około godziny...), pobudka o 5 i żeby go przetrzymać choćby do 6:30 to co 15 minut trzeba wstawać i wtykać smoka w paszczę. 
- będzie płakać i płakać i samo pewnie nie będzie wiedziało dlaczego.. będzie chciało być noszone.. albo nie, będzie chciało być bujane... albo nie. Nie ma pewnego sposobu na uspokojenie. Już nie.. Chociaż przyznam, że suszarka nie zaszkodzi. Chociaż na czas ucieczki do kibelka za potrzebą.
- będzie chciało jeść więcej. Mały terrorysta będzie się tego ostro domagać dopóki nie dostanie. Nie ma negocjacji.
- może zapomnieć tego czego się do tej pory nauczyło - czyli sprawi wrażenie lekkiego cofnięcia - tym się nie martwić, podobno jak będzie po wszystkim to cuda się dzieją i dziecko nabiera milion nowym umiejętności... no zobaczymy, u nas na razie się nie zanosi na jakąś rewelację. Ale często się gapi na łapki, może wreszcie zacznie nimi trafiać do buzi, zamiast uderzać się po całej głowie...

O co w tych skokach chodzi?
1 skok - 5 tydzień - wrażenia - czyli poznajemy smak, zapach - wszystko jest przerażające..
2 skok - 7-9 tydzień - wzory - zaczynamy panować nad ruchami - wszystko jest dalej przerażające, a najbardziej latające ręce..
3 skok - 12 tydzień - niuanse - rozpoznawanie nastrojów - jak rodzić jest przerażony to się udzieli i znowu wszystko będzie przerażające..
4 skok - 3-4 miesiąc (!) - wydarzenia - 'jak tu nacisnę to zagra' - i się pewnie przestraszę..
5 skok - 5-6 miesiąc (!!) - relacje - 'ciekawe co się stanie jak uszczypnę mamę..?' - dodatkowo lęk przed rozstaniem, więc mama przez dwa miesiące nie chodzi do toalety SAMA.
6 skok - 8-9 miesiąc (!!!) - kategorie - świadomy terrorysta, wykorzystuje płacz by osiągnąć cel. Ponadto samochód to zabawka, a Perra to pies, a Kofi to samo zło.
7 OSTATNI skok - 10-11 miesiąc (!!!!) - sekwencje - 'teraz będę mówił NIE na wszystko i będę sprawdzał jak rodzice reagują na zniszczenia'. Test naszej cierpliwości.

Czyli praktycznie od 3 do 11 miesiąca jest jeden wieeeeeeelki skok. Co możemy zrobić żeby go przetrwać? Nie brać do siebie płaczu dziecka - oczywiście reagować, głaskać, przytulać, nosić, wydawać niezrozumiałe dźwięki, strugać wariata - minutami, godzinami, noooocami. Ale się nie przejmować, od marudzenia jeszcze nigdy nikomu nic się nie stało. Nawet od wycia. Jak już wychodzimy z siebie, to znaleźć kogoś na zastępstwo na parę minut (godzin, nocy...). Koncentrować się na uśmiechać. Śmiać z oczywistego terroru, jaki stosuje nasz mały potomek i z tego, że w nocy wstawało się 3 miliony razy. Tylko humor nas uratuje. 

Więc teraz uzbrojona w wiedzę, że najgorsze dopiero przed nami:
- idę przekarmić mojego małego terrorystę, 
- przewinąć go w jękach, 
- bujać na bujaczku, 
- przekonać się że to nie działa, więc nadwyrężę kręgosłup nosząc go po domu, czekając z utęsknieniem aż Szanowny Małżonek wróci z pracy.. 
- a gdy Ten wróci szybko sprzedam mu dziecko, zanim się zorientuje i zamknę się w łazience, w wannie, spędzając walentynki w pianie ze słuchawkami na uszach...


czwartek, 13 lutego 2014

2 miesiąc

Teraz już mogę pocieszyć wszystkie świeżo upieczone mamy - pierwszy miesiąc jest najtrudniejszy! Drugi to już pikuś w porównaniu. Chyba, że występują kolki, to pewnie drugi też jest koszmarny - my na szczęście do tej pory ich nie zaznaliśmy (to na pewno nagroda za ciężki poród!). W pierwszym miesiącu wciąż mamy całą masę dolegliwości poporodowych, które do drugiego miesiąca powinny zniknąć. Nie wiemy o co chodzi naszemu dziecku, które jest małe, spięte i płaczliwe. W drugim miesiącu rodzice z niemowlęciem już się docierają. Wiedzą, że nie każdy płacz oznacza głód, a nie każde kwilenie oznacza, że zaraz będzie płacz. Wiemy też, że jak w sekundę nie dobiegniemy do wrzeszczącego maleństwa to nic się nie stanie. Że jak raz zapomnimy posmarować tyłka to on nie odpadnie. Że ubieranie nigdy nie stanie się przyjemnością i trzeba to przetrwać (ratując się suszarką do włosów). Uczymy się też, że codzienna kąpiel nie jest niezbędna bo faktycznie, dziecko się w błocie nie tapla (chyba, że ma długie włosy, no to sorry, jak nie chcesz przetłuszczonych to trzeba szorować). Wiemy już jak usypiać naszego potomka, a jak tego nie robić.  Że skoki wzrostowe, rozwojowe są coraz dłuższe, coraz bardziej wkurzające i zabierają nam coraz więcej snu, ale rozumiemy też, że są konieczne i po burzy świeci słońce. Ja naszego słońca jeszcze zza chmur nie widzę - teraz z radością przechodzimy przez skok rozwojowy 8 tygodnia - Żabek jest marudny jak nigdy, śpi dobrze - do 3 - a potem zaczynają się schody... Matka WaRiatka umęczona i niewyspana, naiwnie łudząca się, że to na pewno jeszcze tylko jeden dzień... I tak już od tygodnia. Ale to przejdzie i dobrze o tym wiedzieć. A dziecko robi się naprawdę fajne! Do tej pory było nudnawe. Spać-jeść-pogapić się w sufit-spać-jeść-sufit-itd... A teraz, uwaga.... Spać-jeść-ZABAWA-spać- jeść-ZABAWA! A przez zabawę rozumiem gapienie się już nie tylko w sufit, ale i na własne ręce i na zabawki. Na macie już chwilę poleży a i zabawki z bujaczkowego pałąka nie są już takie przerażające. Ponadto można się już dogadać. Auu, aguuu, auuu, aguuu... I choćbyś rzygał już tym aguuuu to powtarzasz w nieskończoność bo jak odpowie to jest frajda. A najważniejsze to uśmiech! Im więcej wariata z siebie robisz tym więcej tego cudnego widoku, który może zepsuć tylko zapach wydobywający się z pieluchy...  Więc podsumowując:

Waga mamusi: +1,5 kg ciążowe - oj już waga nie chce schodzić w dół... 
Waga synka: prawie 6 kg - wciąż w normie.
UmiejętnościSynek się uśmiecha, grucha, bawi na macie i czasami na bujaczku. 
Dolegliwości: związane ze skokiem rozwojowym.
Sen: Niby sporo, ale i tak mało... 

wtorek, 11 lutego 2014

co zrobić żeby pupil nie zjadł Twojej pociechy?


Nawiązując do poprzedniego tematu, w którym przedstawiam swoje prywatne zoo, pragnę opierając się na własnym doświadczeniu odpowiedzieć na pytanie 'co zrobić żeby pupil nie zjadł Twojej pociechy?'.

Wiele osób, które własnego zoo nie posiadają i nigdy nie wychowywały się wśród zwierząt, albo wychowywali wśród wilków, zadaje mi pytanie: 'czy nie boisz się, że Twój pies skrzywdzi Wojtka?'. Zawsze na to pytanie odpowiadam, że raczej boję się, że to kot miałby ochotę swoją czystą nienawiść do świata przelać na Żabka. Ci, co przeczytali poprzedni wątek rozumieją dlaczego. 

Tak więc żeby kotka Kofi nie miała okazji, aby Żabka poinformować osobiście, że nie podoba jej się Jego obecność poczyniliśmy następujące kroki:
- zamontowaliśmy drzwi w sypialni - coby nie próbowała odwiedzać go w kołysce,
- zabroniliśmy w ogóle do sypialni się zbliżać - reaguje na komendę 'Kofi wyjdź!!!' (co prawda z fochem, ale grunt że wie o co chodzi),
- Kofi w zamian za utratę sypialni przywłaszczyła sobie posłanie Perry w biurze, pozwoliliśmy na to,
- zanim wróciłam ze szpitala mogła zapoznać się z zapachem Żabka (z niechęcią),
- po powrocie ze szpitala mogła się zapoznać z Żabkiem, pod ścisłą kontrolą rodziców - ale nie wykazała zainteresowania tylko czystą ignorancję. Z dwojga złego niech sobie ignoruje do woli. 

Natomiast jeśli chodzi o psa, znaczy sukę, sprawa jest dużo łatwiejsza. Po pierwsze z natury jest łagodna jak baranek. Taka rasa. Takie geny. Taki charakter. Wszystko specjalnie dobrane. Ale nie każdy musi zakochać się w whippetach i nie każdy może sobie przebierać w rasach. Więc niezależnie od usposobienia naszego pupila wypadałoby zapoznać go z zapachem naszej pociechy, zanim ta pojawi się w domu. Ponieważ wiadomo jak witają się psy (Perra jak tylko może to chodzi z nosem w zadku Kofi...), więc najlepsza w tym celu byłaby zasiusiana pielucha. Również wcześniej wypadałoby zapoznać psa z wszystkimi nowymi meblami, które zakupujemy dla dziecka i od razu nauczyć go, że kołyska czy łóżeczko nie jest psim posłaniem, a zabawki dziecka należą wyłącznie do dziecka (niestety nasza Perra tego nie zrozumiała i co chwilę widzę jak ucieka gdzieś z jakimś pluszakiem, żeby się do niego przytulić i zjeść jego guzikowe oczy). 

Największym błędem jaki możemy zrobić wracając ze szpitala, to od razu psa odtrącić od siebie i dziecka. Dajemy mu wtedy jasno do zrozumienia, że jest nowy członek rodziny, a on spadł ze swojej pozycji lidera, jest niepotrzebny i niekochany. Czyż to nie jest przykre dla czworonoga, który do tej pory pełnił funkcję naszego dziecka? Co należy więc zrobić? Jeśli wiemy, że nasz pies na pewno nie odgryzie dziecięcej stópki to dajmy mu ją powąchać, a nawet polizać. Oczywiście sami również okażmy psu uczucie - niech zrozumie, że nastąpiła zmiana, jest ktoś nowy, ale on nie zostanie z tego powodu całkowicie zdegradowany czy niekochany. Psa należy dalej tak samo traktować, nie zaniedbywać spacerów i zabaw. Jakbym się miała trząść, że zaraz w moją sunię wstąpi zło wcielone i rzuci się do gardeł, to tak samo powinnam się martwić nie tylko o Żabka, ale i o siebie, szanownego małżonka, wszystkich gości małych i dużych, no i oczywiście Kofika. Tym sposobem nikt nigdy nie miałby swojego domowego futrzaka, z ciągłego strachu. 

Pamiętajmy, że mimo wszystko NIGDY PRZENIGDY nie zostawiamy zwierząt sam na sam z dzieckiem. Bo nawet jeśli będą chciały się przytulić, to mogą to zrobić trochę nietaktownie... Nie dotyczy to jednak rybek. I żółwi. I co również ważne - chrońmy zwierzęta przez naszą pociechą - często to ona stanowi większe zagrożenie dla naszego pupila, który wpatrzony w tego małego człowieczka pewnie zostanie jego najlepszym kumplem na lata.

niedziela, 9 lutego 2014

domowe zoo

Zaczęło się od kotki. Jeszcze przed ślubem. Decyzja spontaniczna na zasadzie:
- bierzemy kota?
- czemu nie?
Ogłoszenia w gazecie, pierwszy lepszy czarno-biały. To był jeden z warunków. Drugi, że ma być kotka. Dzwonimy, potwierdzamy, jedziemy. Najpierw po mega niepraktyczną torbę do przewożenia kotka (kto by pomyślał, że kotka się roztyje i już do torby nie wlezie - jechała w niej dwa razy. Wciąż ją mam. Ktoś chętny? W kolorze modnej fuksji...). Kotkę odebraliśmy z domu, w którym widać, że kotki pojawiają się regularnie, rodzą w ogrodzie i nikt nawet nie pomyśli, żeby ewentualnie temu zapobiec. Darła paszczę całą drogę. Kofi. Z miłości do kofeiny. Kot prosta sprawa. Stopień odpowiedzialności prawie żaden. Wystarczy, że kot ma kuwetkę i wyprowadzać nie trzeba (zresztą w tym czasie z 3 piętra by daleko nie zaszła). Kuwetki nawet codziennie nie trzeba było zmieniać. Nakarmić, wodę dać i jak szanowna panna będzie miała ochotę to pobawić się, pogłaskać. Czasem weterynarza odwiedzić. Ale Kofi bardzo szybko zaczęła przejawiać niezrównoważenie psychiczne. Chociaż przywiązana do nas, to w stosunku do wszystkich innych osób wykazywała czystą nienawiść. Nazywana 'pomiotem szatana' i chociaż nie lubię szatańskich porównań to muszę przyznać, że coś w tym jest. Jak raz wyjechaliśmy to nawet opiekuna do mieszkania nie wpuściła (poważnie.). Jak goście korzystają z toalety, to się skrada za róg i jak niczego nie świadomy biedak wychodzi z toalety to od razu obrywa po kostkach. Ci co ją znają, omijają szerokim łukiem albo udają martwych. Jak przeprowadziliśmy się do domu, to zaczęła wychodzić. Coraz więcej i coraz dalej. Pomyśleliśmy, że może zechce zwiedzać świat, ale nie chce. Zawsze wraca. ZAWSZE.



Następnie postanowiliśmy podnieść poziom odpowiedzialności trochę wyżej. Pies. A raczej suka. Już po ślubie, Kofik skończyła 3 lata i dalej w świat nie chciała pójść. Tym razem zastanawialiśmy się trochę dłużej. W końcu tym razem rozchodziło się już o spacery - w każdej pogodzie, codziennie, kilka razy. Częstsze wizyty u Weta. No i przede wszystkim stosunek do ludzi odmienny od wszechogarniającej nienawiści Kofi. Ponadto musieliśmy zweryfikować charakter pod kątem dzieci (w końcu była plan, że jak już psa ogarniemy to możemy iść level up!). Szczerze podziwiam ludzi, którzy decydują się na adopcję ze schroniska, ja nie mam tyle odwagi. Kiedyś miałam pomieszanego owczarka niemieckiego, który atakował suki i szczeniaki i takich atrakcji mi wystarczy. Poza tym mam Kofi. Oczywiście potrzebni są ludzie, którzy ratują niechciane czworonogi, ale ja musiałam mieć pewność, jaki mój pies będzie - niestety w przypadku kundelków ze schroniska takiej pewności się nie ma. Bo ani nie wiadomo co pies wcześniej przeszedł, ani nie wiadomo nic o przodkach. I może się to zakończyć jamnikiem o usposobieniu walniętego amstafa, który był torturowany przez gromadę dzieci w wieku od 2 do 10 lat i teraz reaguje nawet gorzej niż nasz Kofik. Do tego uwielbia szczekać całe noce, gryzie wszystko co popadnie i namiętnie naznacza teren w całym domu. Jasne, że można trafić na jamnika aniołka, który wdzięczność za uratowanie będzie okazywał przez całe życie i zostanie najlepszym kumplem Twojego dziecka. Ale jaką masz pewność? Jasne, że biorąc (a raczej kupując...) psa rasowego również nie masz 100% pewności, ale na pewno jest łatwiej przewidzieć jaki pies będzie gdy dorośnie (bo jako szczeniak jest tak samo męczący jak niemowlak i też trzeba w nocy wstawać...). Więc zdecydowaliśmy się na charta angielskiego (whippeta) z zaprzyjaźnionej super hodowli Majesticanis (http://www.majesticanis.pl). Najpierw zapoznaliśmy się z informacją o rasie. Pies wygląda jak jak wychudzona sarenka. A jak biegnie za sarenką to osiąga prędkość nawet ponad 50 km/h. Jak jest w domu to jego prędkość spada do 0. Typowy kanapowiec. Jedna z najłagodniejszych ras, która kocha ludzi. Kocha się przytulać. I kocha leżeć w łóżku. Nigdy na podłodze. I ma wzrok sarenki. Zapoznaliśmy się z historią życia rodziców - doskonałymi biegaczami i towarzyszami swoich opiekunów. Z niecierpliwością oczekiwaliśmy na miot A, z nadzieją, że będzie suczka, bo pies nie wchodził w grę (wystarczy pomyśleć, o naznaczaniu terenu, no i o tym jak pies się ucieszy... a raczej podekscytuje... fuj!). No i 1 lipca 2012 (w dniu psa!) przyszły na świat - 2 potomki: pies i suka (http://www.majesticanis.pl/miot_info-6.html). Nasza suka! Alba Majesticanis - a po domowemu Perra (czyli hiszpańska suka). Najfajniejsza suka na świecie. Która kocha nas całym swoim psim sercem. Kofika też. Kofi oczywiście obraziła się na cały świat gdy Perrutek zamieszkała z nami, okazując swoją nienawiść na każdym kroku. Po roku się dotarły, teraz Kofik akceptuje Perrę, a nawet czasem się o nią otrze. Perra okazała się super biegaczem wygrywającym coursingi, w domu kanapowiec, który wciąż kocha wszystkich, Żabka też pokochała i chociaż ich kontakt jest jeszcze ograniczony, to wiem, że będą super kumplami. 


Na dziecko, za którego odpowiedzialność skacze do poziomu max - czyli opieka  24h/dobę, częste spacery połączone z nieszczęsnym ubieraniem w milion warstw, częste wizyty u lekarzy na różniaste kontrole, częste podawanie posiłków no i cóż... jak po psie kupy nie sprzątniesz to najwyżej dostaniesz mandat i krzywo się na Ciebie spojrzą. Jak dziecku kupy nie sprzątniesz to masz gwarantowany wrzask aż serce pęka.

Tak więc codziennie ogarniamy nasze małe zoo:
- karmienie Żabka - karmienie Kofi - spacer Perra 
- przewijanie Żabka - wypuszczenie Kofi - karmienie Perra - posprzątanie kuwety Kofika
- zabawa z Żabkiem - drzemka Perry - wpuszczenie Kofika 
- drzemka Żabka - Perra dalej śpi - Kofik obrażony idzie na posłanie Perry do biura

O tym jak przygotować zoo na przybycie nowego członka rodziny będzie można poczytać w kolejnym poście.

wtorek, 4 lutego 2014

butla vs pierś

Już od początku ciąży, jak tylko zaczynamy się interesować naszym stanem, porodem i poźniejszym wychowaniem we wszystkich gazetach jesteśmy otoczone 'kampanią cycka'. Nie podważam faktu, że karmienie piersią jest po względem zdrowia najlepszym rozwiązaniem dla dziecka. Ale, ale. Osobiście przytłoczona tym całym 'halo' w tej kwestii czułam się w obowiązku karmić piersią i wydawało mi się, że to nic trudnego... Potem zaczęły się schody. Zaraz po porodzie przystawienie do piersi nie wydawało się skomplikowane, ale z dnia na dzień było coraz trudniej. Mogłam karmić tylko w jednej pozycji - na leżąco - ze względu na szwy, które niemiłosiernie ciągnęły i uniemożliwiały siadanie. Po prostu dupsko bolało. Żeby tego było mało, to tylko z jednej piersi Panicz raczył jeść. I szczerze mówiąc przystawienie go nawet do tej lubianej zajmowało kupę czasu i nerwów- moich i Jego. A jak już złapał to ja nieruchomiałam jak skała, oczywiście w mega niewygodnej pozycji.. Jak już w niej nie wytrzymywałam i próbowałam ją zmienić to oczywiście puszczał brodawkę, nie mógł jej złapać i krzyyyyk. Jednej nocy bardzo długo próbowaliśmy się nakarmić i w końcu dałam za wygraną i poszłam do położnej z prośbą o sztuczne mleko, bo nie chciałam przecież własnego syna głodzić. Położna zarzuciła mi takie spojrzenie, że wszystkiego mi się odechciało. I zaczął się dialog, który przytaczałam już w innym poście, ale go powtórzę:

- Jak to nie potrafi pani nakarmić butelką?! 

- Nigdy tego nie robiłam, to moje pierwsze dziecko...
- Źle go pani trzyma!
- No to jak mam go trzymać?!
- I nie całą butelkę tylko 20 ml!!'


Jak zgłaszałam swój problem z przystawianiem go do prawej piersi, to dowiedziałam się jedynie, żeby spróbować Go karmić spod pachy. Zajebiście. Tylko po pierwsze nikt nie zaprezentował tego stylu a po drugie dupsko boli - nie wysiedzę.

Po powrocie do domu było jeszcze gorzej. Z jednej piersi w ogóle nie jadł, więc żeby mi nie wybuchła musiałam 4 razy dziennie marnować czas na odciąganie pokarmu (oraz wyparzanie wszystkiego co się da, butelek smoczków, laktatora - tylko brakowało żeby cycka też wyparzać w garze) i potem podawać na zmianę jedną pierś i butlę z moim pokarmem - oczywiście butelką szło łatwo i przyjemnie, a piersią jak krew z nosa.

Następnie przyplątała się depresja poporodowa, wtedy zaczęłam się zastanawiać nad sztucznym karmieniem. Ale wciąż w około słyszałam pytanie czy karmię piersią. Oczywiście wraz z komentarzami, że to najlepsza ochrona dla dziecka i piersią karmić trzeba. Poczułam się więc jak wyrodna matka, gdy postanowiłam przerwać karmienie piersią, by móc przyjąć leki, które doprowadzą mnie do porządku. Chciałam wytrwać w karmieniu piersią miesiąc - żeby być trochę mnie wyrodną matką - i prawie się udało. Pod koniec pierwszego miesiąca udałam się do doktor G. z prośbą o leki na zahamowanie laktacji, aby przestać marnować czas na ściąganie pokarmu. Leki dostałam, wraz z obszerną informacją na temat skutków ubocznych takich jak bóle głowy, mdłości i ataki lękowe - które już miałam, więc przestraszyłam się ich tak bardzo, że w naturalny sposób w ciągu dwóch dni straciłam pokarm. I problem z głowy. Bo prawda jest taka, że nie lubiłam karmić piersią. Stresowałam się, że nie możemy się przystawić. Karmiłam w niewygodnych pozycjach. Często bolało. Cycki nie mieściły się w staniku. I nie sprawiało mi to żadnej przyjemności. O takich rzeczach matki nie mówią. A powinny - żeby mit o wspaniałym karmieniu piersi 

W kwestii bliskości, którą to się buduje karmiąc piersią... W moim odczuciu bliskość między mną a Żabkiem zaczęła się tworzyć właśnie w momencie, gdy odstawiłam go od piersi. Zarówno ja jak i on przestaliśmy się męczyć i stresować karmieniami. Więc nieprawdą jest, że karmiąc butelką nie można się związać z mamą. Już nie wspomnę nawet, że tatuś też ma okazję budować więź karmiąc.

Ponadto ja byłam karmiona piersią dość długo, a w przeciwieństwie do moich koleżanek, które były karmione sztucznie ja zawsze byłam bardzo chorowita, a do tego trochę psychiczna... I wcale nie bardziej inteligentna, ani nie mam lepszych relacji z moją matką.

Dlatego wkurza mnie to całe halo wokół karmienia piersią. Kobieta może wybrać jak jest dla niej i dla dziecka najlepiej i nie powinna być z tego względu napiętnowana. A również mleko początkowe 1, które nie może być reklamowane, ani nie może mieć promocyjnej ceny według mnie jest wręcz dyskryminacją kobiet karmiących butelką.

I jak to mądrze zakończyć? Żabek się rozpłakał, czas na karmienie. BUTELKĄ. I wcale się tego nie wstydzę.




piątek, 31 stycznia 2014

kryzys 6 tygodnia - istnieje naprawdę!

Żabek skończył wczoraj 7 tygodni, a parę dni temu, gdy wciąż był w tygodniu 6, przed 2 doby zachowywał się, delikatnie mówiąc, INACZEJ. A ja byłam, delikatnie mówiąc, poirytowana...

Zaczęło się w nocy (oczywiście, że w nocy!).. Mimo, że pory karmienia mamy stałe, to od tej nocy zaczął się domagać jedzenia wcześniej niż ja miałam to w planie i więcej niż chciałam dać... Tak więc karmiłam go wcześniej i więcej, a mimo to był marudek. Kolejna noc oczywiście nieprzespana, a kolejny dzień jeszcze bardziej marudny...



Nie zostało nic innego tylko wertować wszechwiedzący Internet. Okazało się, że 'TO' co przechodziliśmy w 5 tygodniu (płaczliwość i marudkowatość przez parę dni) to był tzw. skok rozwojowy:
"1 skok – 5 tydzień – wrażenia - Miesiąc drugi życia dziecka
Pierwszy skok zaczyna się już około 5 tygodnia życia, zaraz po ukończeniu pierwszego miesiąca. Jest to moment, w którym nasz noworodek zaczyna się baczniej rozglądać wokół siebie. Wzrok zatrzymuje się na twarzach i przedmiotach, głośne dźwięki wywołują nerwowość, a nawet płacz, także zapach (szczególnie mamy) pełni coraz większą rolę. Zmysły rozwijają się i zaczynają inaczej odbierać docierające do nich wrażenia. To czas, kiedy pojawiają się pierwsze łzy (a nie tylko sam, charakterystyczny, noworodkowy płacz), ale i pierwsze uśmiechy. W tym okresie maluszek potrzebuje spokoju, ograniczenia ilości bodźców, a w przypadku ich nadmiaru – wyciszenia, zwłaszcza przed snem.
" źródło:



A 'TO' co przechodziliśmy w 6 tygodniu to był tzw. skok wzrostowy, inaczej kryzys 6 tygodnia:
"Około 6. tygodnia życia dziecka następuje intensywny skok, zwany „kryzysem szóstego tygodnia”, w którym u maluszka zwiększa się zapotrzebowanie na pokarm. Dzieci karmione piersią domagają się karmienia praktycznie non stop przez jeden lub dwa dni. Laktacja w naturalny sposób się zwiększa, dzięki czemu maleństwo otrzymuje tyle pokarmu, ile potrzebuje, a przerwy między karmieniami wracają do normy. Ten czas najlepiej poświęcić w 100% dziecku, tłumacząc sobie, iż jest to stan przejściowy i szybko minie."



Oczywiście uspokoiłam się, wiedząc o co chodzi (a potem znowu zdenerwowałam jak doczytałam ile jeszcze takich skoków nas czeka... Lepiej chyba nie wiedzieć...). I faktycznie po tych dwóch dniach wszystko wróciło do normy, karmienie o ustalonych porach i marudkowatość co prawda nie zniknęła, bo Żabek to mały Gburek, ale za to uśmiecha się coraz więcej i bardziej!



poniedziałek, 27 stycznia 2014

śnie ukochany... śnie utracony...



Będąc w ciąży, zwłaszcza pod koniec bardzo źle sypiałam.
Po pierwsze: jestem na-brzuchu-sypiaczem, a brzuch urósł dość szybko, więc bardzo ciężko było mi przestawić się na spanie na boku (najlepiej na lewym, a na plecach nie wolno...).
Po drugie: bardzo szybko zaczęło mi doskwierać spojenie łonowe, więc każdy ruch, przekręt powodował znaczny ból.
Po trzecie: co godzinę do toalety...

Więc jak mi mówiono 'wyśpij się póki możesz' to szlag mnie trafiał, bo chcąc nie chcąc wyspać się już nie miałam szans i wychodziłam z założenia, że jak już się synek urodzi, ból minie, będę mogła położyć się na brzuszku i CO NAJWYŻEJ raz w nocy wstać do synka, nakarmić i od razu położyć spać - to będzie o niebo lepiej i wreszcie się wyśpię...

Och jakże naiwna! Teraz już wiem. NIGDY się nie wyśpię.

A wygląda to tak, że sama jakość snu jest dużo lepsza niż w mojej ciąży - nic nie boli i mogę zmieniać pozycje do woli.
Natomiast pierwsze dwa tygodnie po porodzie nie spałam w ogóle. Oczywiście nie da się tyle czasu nie spać w ogóle, ale autentycznie ma się takie wrażenie. W szpitalu wiadomo, co chwilę obce dzieci wyrywają Cię ze snu, nawet jeśli Twoje słodko chrapie - tak jak moja Żaba zmęczona żółtaczką.
Wracasz do domu - dostajesz nawału pokarmu i baby bluesa - wtedy faktycznie jednej nocy nie spałam ani minuty, a potem zombie. Jak już się uspokoisz i dziecko śpi blisko, to najpierw nie możesz zasnąć godzinami (matka czuwająca), a potem się budzisz na każde westchnięcie dziecka (matka czuwająca), więc ostatecznie pół godziny śpisz, pół czuwasz - no i w między czasie godzinami karmisz..
Następnie się przyzwyczajasz do wzdychania i zaczynasz sypiać lepiej, ale dziecko i tak wyrywa Cię ze snu co parę godzin (jak nie minut...), więc zombie nadal..

I tak już do końca świata. Ale, ale... podobno gdzieś na świecie są dzieci, które przesypiają całe noce!
I właśnie do tego (nie)cierpliwie dążymy...

Jak sobie pomóc, żeby nie zwariować?

Ja zaczęłam od wyprowadzenia Żaby za ścianę - tak, tak wyrodna matka - ale od kiedy nie słyszę cichych sapnięć wydobywających się z kołyski ustawionej koło mojego ucha, od razu lepiej sypiam. A płacz słyszę nawet dwa piętra niżej, więc nie ma obaw że nie zareaguję. Kolejnym plusem takiego działania jest fakt, że Żaba od razu przyzwyczai się do swojego pokoju, póki jeszcze nie do końca kuma zmianę. Później mógłby być to dla niego szok - "dlaczego rodzice umieszczają mnie nagle w jakimś ciemnym, dziwnym pokoju, skoro do tej pory spałem u nich?!"

Nie karmiąc piersią można się wspomóc delikatnymi lekami nasennymi - ale takimi, które nie pozwolą nam przespać płaczu dziecka of course.

Bardzo ważne wydaje mi się wprowadzenie harmonogramu, dzieci podobno lubią stały rozkład dnia, w którym mogą wszystko przewidzieć. W naszym przypadku dzień wygląda tak, że Żaba wstaje rano i:
 - karmienie - aktywność - drzemka - karmienie - aktywność - drzemka
cykl 3 godzinny, przy czym drzemka nie może trwać dłużej niż 2 h, bo inaczej dziecko może pomylić sobie dzień z nocą i wtedy w ogóle masakra ze snem.. A jak śpi sobie dobrze już od dwóch godzin - tak, wtedy go budzę, wyrodnej matki część dalsza... No i nie usypiam karmieniem, żeby się Żaba nie przyzwyczaiła, że zawsze przed snem dostaje jeść (wyjątkiem jest ostatnie usypianie i noc).. Przed wieczorną kąpielą pół butelki mleka, po kąpieli drugie pół i spać. O 23 karmienie przez sen (bardzo  łatwe jak się w końcu dziecko nauczy przez sen jeść - Żabek najpierw nie chciał, tak mocno spał, i trzeba było go łaskotać w stópki, żeby ssał. A po 3 dniach się nauczył i teraz ładnie je przez sen i po odłożeniu zazwyczaj się nawet nie budzi. Głodny się robi ok między 3 a 4:30, a potem o 7. Więc i tak, jak wszystko idzie zgodnie z planem to udaje mi się uzbierać w sumie sporo godzin snu (szkoda tylko, że nie w ciągu, ale podobno są gdzieś na świecie dzieci, które budzą się w nocy co godzinę...)

Równie ważna jest kwestia rytuałów, które sygnalizują dziecku, że czas na sen. W naszym przypadku jest to:
- wyciszenie wszystkiego co wydaje dźwięki
- zaciemnienie pokoju
- wyciszenie głosu
- włączenie kołysanki (lubi tylko te z telefonu, więc żegnaj komórko na czas drzemki...)
- 'skrępowanie' w beciku
- 'cichanie' do uszka (w rytm kołysanki na przykład)
- przytulenie na fotelu
- i ewentualnie podanie smoczka w celu uspokojenia (zostaje zabrany po zaśnięciu lub Żaba sama go wypluwa - póki to nie stanowi dla niego problemu i nie powoduje płaczu to jest ok).

Jak Żaba zaczyna odpływać to zostaje odłożony do kołyski, żeby sam już dokończył zasypianie (tak, wyrodna matka...) dzięki czemu uczy się trochę samodzielności.

Kwestia 'krępowania', czyli zawijania w becik czy kocyk, tak aby rączki były unieruchomione wzdłuż ciała, ma tak wielu zwolenników jak i przeciwników. Obserwując Żabka jak próbował spać ze swobodnymi rączkami, nad którymi nie ma kontroli i nawet nie wie, że są to jego rączki, zdecydowałam się zawijać Go ciasno, by owe łapki go nie budziły przykładowo uderzając go po twarzy. Oczywiście Żaba samego krępowania nie lubi, ale jak już łapki ma uspokojone to sam śpi spokojnie. I dopóki nie zacznie nad nimi panować, dopóty będzie zawijany.

Oczywiście nie codziennie jest tak kolorowo i planowo. Już nie raz podczas pobudki nocnej zdarzało mi się walczyć z nim godzinę, nie rozumiejąc powodu płaczu czy marudzenia i niechęci do dalszego spania. I nie raz z drzemki wybudzał się z płaczem i nie chciał dalej spać. I nie raz w ogóle nie chciał skorzystać z drzemki w kołysce i ze zmęczenia zasypiał tylko w bujaczku...

Ale prawdą jest, że dzieci nie płaczą bez powodu, więc trzeba się upewnić, że:
- dziecko nie jest głodne (stosując plan dnia łatwo to określić, jeśli dziecko jadło 3h temu, to może być głodne, ale jeśli jadł 30 minut temu to raczej nie jest głodne..)
- dziecko nie jest spragnione (w przypadku dzieci karmionych butelką należy je dopajać wodą)
- dziecko nie ma kupy (która jest łatwo wyczuwalna bez konieczności rozbierania i rozbudzania dziecka, sam mocz zazwyczaj nie przeszkadza dziecku w tak krótkim czasie)
- dziecku nie jest za zimno/gorąco (sprawdzamy na karku, łapki i nóżki ma prawo mieć zimne 24h/dobę)
- dziecku nie jest niewygodnie (czy na pewno jest dobrze zawinięty, czy nóżki nie wyszły z nogawek i nie utknęły gdzieś w piżamce, czy mu się nie ulało koło główki i nie jest mu tak mokro, itd...)
- jakiś dźwięk dziecka nie wybudził i się nie wystraszyło
- dziecko nie potrzebuje przytulenia
- jest narażone na zbyt wiele bodźców i wrażeń (nawet pluszak może mu przeszkadzać)

I oczywiście nic nie zmienia faktu, że świeżo upieczeni rodzice mają wrażenie, że już nigdy się nie wyśpią... Ale powtórzę, że podobno gdzieś na świecie są niemowlęta przesypiające całe noce - i tego się trzymajmy, do tego dążmy i miejmy nadzieję, że nasze dziecko jest jednym z tych.

A potem i tak dopadnie nas ząbkowanie.... ;-)

poniedziałek, 13 stycznia 2014

1 miesiąc

Z jednej strony pierwszy miesiąc ciągnął się prze-okrutnie i mam wrażenie, że synek jest z nami znacznie dłużej.. A z drugiej dni pędzą jak szalone, ledwo się obudzimy a już jest pora kąpieli i spania. 

W pierwszym miesiącu niewiele się dzieje - tak naprawdę jemy i śpimy - no i dochodzimy do siebie po porodzie...

Krótkie podsumowanie:

Waga mamusi: +2 kg ciążowe - czyli inaczej - 12!
Waga synka: prawie 5 kg - obawiam się, że trochę zaczynam go przekarmiać...
Wózek: JEST! Śliczny Navington Caravel! Spacer na razie był jeden, ale prowadził się rewelacyjnie!
fot. mamaija.pl


Umiejętności: Synek zaczyna się uśmiechać i naśladować naszą mimikę. Poza tym nic szczególnego się nie dzieje, łapki wciąż latają jak chcą, zabawki nie interesują. Lubi siedzieć w bujaczku i patrzeć się w sufit lub na obrazy.
Dolegliwości: Parę razy podejrzewaliśmy kolkę, ale to było chyba zwykłe przemęczenie długim dniem. Ostatnio pojawił się katar i kaszel, po tym jak tata przyniósł do domu przeziębienie - więc z nim walczymy.
Sen: Dla rodziców wciąż za mało :)


piątek, 10 stycznia 2014

baby bluesy

Za Baby Blues odpowiada Państwowa Służba Zdrowia..
Za MÓJ Baby Blues, a raczej prawie-depresję-poporodową odpowiada szpital, w którym rodziłam - jestem o tym przekonana.


Po pierwsze - co to za polityka, że jak mnie zabierają na porodówkę to nie pozwalają przyjechać mężowi - 'bo jeszcze za wcześnie' ?! Dla mnie było w sam raz - wpadłam w histerię przeplataną z bolesnymi już skurczami na godzinę. Wtedy łaskawie zgodzili się żeby przyjechał.



Po drugie - co to za położna krzyczy, że tak się nie oddycha?! Jak nie tak, to proszę pokazać jak, ja jestem pierwszy raz w danej sytuacji, boli jak cholera, ciężko się skupić i pamiętać JAK oddychać. Nie trzeba krzyczeć. Trochę empatii.



Po trzecie - po porodzie podobno przysługuje Mężowi pobyt 3 godzinny w tzw. bocianim gnieździe. Mojego wygonili po pół godziny i od tego momentu zostałam z synkiem sama. Obolała. 'Wykrwawiająca się'. SAMA.



Po czwarte - raz usłyszałam, że nie dostanę świeżego prześcieradła (synek miał wypadek na łóżku...), bo jest niedziela i nie mają tyle wypranych - na szczęście tego dnia wypuścili mnie do domu...



Po piąte - raz usłyszałam zarzut - czemu nie poproszę o świeże prześcieradło, skoro zakrwawiłam to na którym spałam - nawet nie zdążyłam bo jak tylko zakrwawiłam, to trzeba było dziecko przewinąć..



Po szóste: 4 rano, po godzinie płaczu proszę o mleko w butelce, bo nie możemy się nakarmić i instrukcje.

' - Jak to nie potrafi pani nakarmić butelką?! 
- Nigdy tego nie robiłam, to moje pierwsze dziecko...
- Źle go pani trzyma!
- No to jak mam go trzymać?!
- I nie całą butelkę tylko 20 ml!!'


Po siódme:

' - Dlaczego pani nie przemywa pępka?!
- Bo wczoraj pytałam i mi nie kazano... Powiedziano żeby zostawić...
- Nikt pani tak nie mógł powiedzieć!!!"


I mogłabym tak wyliczać w nieskończoność zachowania świadczące o całkowitym braku empatii ze strony położnych i lekarzy... Jakby dodać do tego, że po nacięciu nie da rady usiąść i każdy ruch wywołuje wielki ból, do Ciebie nikogo nie wpuszczą, nawet męża, żeby chociaż na chwilę Cię odciążył, nikt nie pokaże Ci jak przewinąć, przebrać, nakarmić dziecko - wszystko na Twojej obolałej głowie. Ale działasz, pod wpływem adrenaliny i dopiero jak Cię w końcu wypiszą, wrócisz do domu, to zaczyna z Ciebie adrenalina schodzić, a nachodzi coś dużo gorszego... Baby blues, albo nie daj Boże depresja. Oczywiście w tym czasie masz nawał pokarmu, więc oprócz okropnego samopoczucia, płaczu, myślisz że Ci cycki wybuchną. Możesz dostać od tego gorączki i nawet przekonania, że jest tak źle, że zaraz umrzesz. Nie śpisz, każde westchnięcie dzieciątka Cię pionizuje...



I jak dobrze pójdzie, to minie to po paru dniach. W tym czasie bardzo ważna jest opieka najbliższych i wsparcie, które postawi na nogi. Ważne jest zdjęcie szwów, które umożliwi Ci fizyczne funkcjonowanie. I kapusta na cycki. Trzeba sobie uświadomić, że to jest normalne i każda przez to przechodzi. Ale gdyby nie przeszło, należy poradzić się specjalisty, żeby nie doprowadzić do trudniejszej w leczeniu depresji poporodowej.