środa, 27 listopada 2013

40 tydzień i życzenia porodowe...

Wczoraj stuknął nam 40 tydzień - i co? - i kompletnie niiiiic! Planowany termin co prawda na poniedziałek 2 grudnia, ale wczoraj na krótkim badaniu doktor G. orzekła, że łożysko już stare, a dziecię głową nisko, więc tak naprawdę musimy być gotowi w każdym momencie. A ja jak ten paranoik spinam się na każdy skurcz spowodowany niestrawnością... I mam wieczne wrażenie odchodzących wód - czy da się to w ogóle przeoczyć?!

Postanowiłam zrobić listę życzeń porodowych, a potem porównać je z rzeczywistością z śmiać się z własnej naiwności... Tak więc:

Życzenie nr 1 - urodzić 4 grudnia!
Listopad jest takim smutnym, smętnym, szaro-burym miesiącem, więc mimo że mam SZCZERZE DOŚĆ, to jestem gotowa cierpieć, nie spać i trzymać nogi razem do grudnia.. Swoją drogą Szanowny Małżonek grudniowy, mogłabym załatwiać ich co rok razem... A czemu akurat 4? Bo parzysty. I po wypłacie - if U know what I mean... I opłaty za grudzień zdążyłabym poczynić, co by mnie uspokoiło na cały miesiąc. I środa. I barbórka. I w ogóle rewelacja. 4 grudnia i koniec kropka.

Życzenie nr 2 - urodzić naturalnie.
Mimo strachu, z dwojga złego, wybieram miejsce "właściwe" do wyjścia synka. Chociaż wciąż uważam, że ŻADEN otwór w ciele nie nadaje się do wypchnięcia prawie 4 kilogramowego (a może już ponad?!) człowieczka. 

Życzenie nr 3 - żeby nie było potrzeby stosowania znieczulenia.
To znaczyłoby że nie boli :) istnieje ryzyko, że trafię do szpitala, gdzie na takie znieczulenie po prostu nie ma szans, lub anestezjolog będzie zajęty popijaniem kawki poza porodówką i wtedy byłoby mi przykro. A jestem pewna, że jak tylko mocniej zakłuje to zacznę krzyczeć 'ZEWNĄTRZOPONOWE RAZ!'.

Życzenie nr 4 - zacząć rodzić w ciągu dnia.
Bo noc jest do spania. Jak zacznę wcześnie to powinnam się do nocy wyrobić, żeby może niekoniecznie się wyspać, ale przynajmniej żeby wypocząć po trudach. No i też wydaje się przerażające wybudzić się w nocy, zalana wodami i obolała skurczami... Więc wolę gdzieś tak po śniadaniu :)

Życzenie nr 5 - bez wywoływania.
To oznaczałoby przenoszenie - nie dziękuję. Poza tym ze skierowaniem do szpitala traktują inaczej niż ze zmoczonymi spodniami i rozwarciem na 8 cm. No i wywoływać można dniami. I skurcze ponoć bardziej bolesne. Kto by się na to pisał?

Życzenie nr 6 - bez nacinania krocza.
Pobożne życzenie chyba każdej kobiety. Bardzo, bardzo nierealne przy naturalnym porodzie. Ale marzyć sobie można...

I w ogóle żeby było zajebiście! Mam nadzieję, że już za tydzień, 4 grudnia, będę mogła zweryfikować rzeczywistość...

wtorek, 19 listopada 2013

39 tydzień

39 tydzień ciąży oznacza, że praktycznie już od tygodnia ciąża jest donoszona, a dziecko tak naprawdę może zechcieć urodzić się w każdej chwili. Więc taka niedoświadczona matka jak ja siedzi jak na szpilkach i przy każdej niestrawności myśli, że ma skurcze...
I w ogóle ten tydzień rozpoczęliśmy 'rewelacyjną' nocą. Nie wiem czy to wina wczorajszego ciasta na kolację czy niedawnej pełni, ale jak tylko położyłam się do łóżka synek zaczął tak fikać, jakby miał zaraz wydostać się siłą przez pępek! Okazało się to do tego stopnia męczące, że o północy postanowiłam zwlec się na kanapę, gdzie dopiero pozycja półsiedząca uśpiła zarówno mnie jak i synka na 3 godziny. Potem grzecznie wróciłam do małżeńskiego łóżka, wciąż poirytowana zaistniałą sytuacją. 

Podsumowując:
- wciąż 13 kg na plusie - chociaż po wczorajszej kolacji z ciastem może być już 14... - wreszcie doktor G zadowolona, że przestałam przybierać [ale się nie oszukujmy, pod koniec ciąży jest tak 'zajebiście', że nawet apetyt można stracić...]
- boli, boli, boli - już nawet nie chce się gadać o tym nieszczęsnym rozchodzącym się spojeniu łonowym, o bólach krzyża, o rwie kulszowej - jak było do dupy, tak się tylko pogłębia. Nie, Apap nie pomaga....
- na ostatnim USG w 38 t.c. synek ważył ok 3600 g. - nie, nie będzie ani lekko, ani łatwo, ani przyjemnie.
- sen - a o co w nim chodziło?!
- wizyty w toalecie - nie, to nie mit, że można całą noc co pół godziny do kibla wstawać...
- Mąż - kocham najbardziej na świecie, doceniam to, że i posprząta, i ugotuje, i pocieszy... Ale jak tak w środku nocy patrzę jak słodko śpi  to tylko zemsta mi głowie... :]

Zauważam już u siebie znaczne zmęczenie materiału. Ciężko, smutno i końca nie widać. Doktor G. powiedziała, że według niej mogę się szykować na koniec listopada - mnie tam bardziej na rękę początek grudnia [po wypłacie of course!] ale zaczynam się obawiać, że jeszcze jeden dzień i popadnę w prawdziwą przed-porodową depresję. A na pewno mnie dopadnie jak synek na czas nie zechce wyjść, tylko będzie siedział do bólu i jeszcze urośnie do 5 kg z głową wielkości małego arbuza...

Tak więc napełniona po brzegi pesymizmem, w ten szaro-bury, jesienny, listopadowy dzień, powlokę się pod koc, przytulę psa i kota, włączę jakiś idiotyczny program w TV i będę płakać aż Mąż wróci z pracy.

Zapomniałam tylko dodać, że przeziębienie mnie łapie... I znając moje szczęście złapie mnie naprawdę.


czwartek, 14 listopada 2013

kwestia pierwszeństwa...

Tak myślałam, że z czasem przyjdzie mi poruszyć kwestię pierwszeństwa, dotyczącą oczywiście ciężarówek. Nie będąc w ciąży nie zaprzątało to mojej głowy, natomiast z samej racji całkiem przyzwoitego wychowania ustępowanie miejsca starszym, niepełnosprawnym oraz ciężarnym było jakby oczywistą oczywistością. A do kasy pierwszeństwa to nawet nie próbowałam się pchać. I o tyle, o ile na początku ciąży, a tak naprawdę na jej półmetku, kiedy to już była zdecydowanie zauważalna, ale jeszcze nie aż tak uciążliwa, nie przeszkadzało mi, że ludzie traktują mnie jak powietrze. Natomiast w momencie, gdy brzuch zaczął decydować o środku ciężkości, kilkanaście dodatkowych kilo ewidentnie ciążyć, spojenie łonowe rozchodzić, plecy napieprzać... Tak w tym momencie zaczęłam zwracać na to uwagę....

1. Komunikacja miejska -  na co dzień nie korzystam, mam swoje małe autko nie do zdarcia i preferuję się nim przemieszczać. Natomiast w trakcie całej ciąży zdarzyło mi się dwa razy podróżować autobusem. Za pierwszym razem autobus pusty, więc i problemu brak. Natomiast za drugim - i nie bez powodu ostatnim razem - wtaczam się do wypełnionego busa, miejsc siedzących zero, natomiast dla stojących wciąż trochę przestrzeni się ostało. Wtaczam się dosłownie, bo dojście na przystanek autobusowy już było dla mnie niezłym wyzwaniem. Po drodze wyprzedziła mnie osoba niewidoma.... W każdym bądź razie wtaczam się do środka i co? Chwila konsternacji. Przerażone spojrzenia młodszych, starszych, kobiet, mężczyzn, każdego w potencjalnym zasięgu do ustąpienia miejsca. I szybko wzrok przeniesiony na szybę, książkę, torbę, torebkę - nic się nie stało, ciężarówka skoro dotarła na przystanek i wtoczyła się do autobusu to i jak godzinkę teraz postoi przy kasowniku to się nic nie stanie. I nagle zbawienie! Pani najbliżej mnie poczuwa się do obowiązku i ustępuje mi miejsca. Oddycham z ulgą i dziękuję. Okazuje się, że Pani jest z małym dzieckiem w wózku - OCZYWIŚCIE! Ona po prostu jeszcze pamięta........... 

2. Przychodnia - szczerze zaskoczyło mnie, jak moja koleżanka-ciężarówka powiedziała mi, że w przychodni do której ona chodzi na badania, po przyjściu ciężarnej są one na recepcji z automatu pierwsze wpuszczane do laboratorium. W mojej przychodni takiego zwyczaju nie ma, więc nawet przez chwilę nie łudziłam się, by ktoś wpadł na pomysł, żeby wpuścić mnie przed siebie na pobranie krwi (przypomina mi się, jak lat temu 10, mój tatuś zawiózł mnie do przychodni, do lekarza rodzinnego, jak się później okazało z zapaleniem opon mózgowych, i dosłownie wniósł mnie do poczekalni, ledwo żywą i mimo to musiał się wykłócać, żeby wejść ze mną poza kolejką...). Wiadomo, w przychodni są chorzy, chorsi i najchorsi. A ciąża to nie choroba, więc czekaj kobieto! Ok. Mi się nie spieszy, póki mi wody nie odejdą. Ale jak któregoś ranka weszłam do poczekalni przed laboratorium, gdzie ok 20 osób osaczyło wszystkie poczekalniane krzesełka i nikt na widok ciężaru, który noszę przed sobą i lekkiego kuśtyku, który dzięki temu słodkiemu cieżarowi zyskałam, nie ruszył dupska ze stołka to aż mi się słabo zrobiło. A przecież zauważyli mnie, bo grzecznie i głośno zapytałam 'kto z Państwa jest ostatni do laboratorium?!'. Zatkało mnie do tego stopnia, że stanęłam jak wryta i dopiero po dłużej chwili z tłumu odezwał się głos: 'O! To Ty! Cześć! Ale brzuch! Siadaj! Który to tydzień?' . Wygląda na to, że trzeba kogoś znajomego spotkać, żeby Ci ustąpił miejsca w mojej przychodni... Była to akurat koleżanka, matka dwójki - 9 miesięcznej dziewczynki i 3,5 rocznego chłopca (też pamiętała..........) - w związku z tym, za karę uraczyłam całą poczekalnie pół godzinną, donośną dyskusją o rozchodzącym się spojeniu łonowym i innymi dolegliwościami związanymi z ciążą i porodem.

3. Auchan  - zaprosiliśmy z Mężem gości na niedzielę. W związku z tym należało zrobić zakupy spożywczo-alkoholowe. Właściwie to nawet nie miałam uczestniczyć w tych zakupach, bo już za ciężko, ale akurat jechaliśmy gdzieś tam, więc było po drodze, więc nie zostanę przecież w samochodzie - jak poczłapię to może przemycę do koszyka coś słodkiego... Same zakupy przebiegły dość sprawnie, chociaż dzięki mnie w ślimaczym tempie. Z pełnym koszykiem kierujemy się do kasy - tej co ma nas sobą wielki plakat z wizerunkiem wielkiej ciężarnej i człowieka na wózku. Kasa rzecz jasna pełna, kolejka długa. Żadnego człowieka na wózku, żadnej wielkiej ani małej ciężarnej. Oprócz tej na końcu. Zgiętej w pół, opierającej się o wózek, dyszącej i powtarzającej sobie, że to OSTATNIE zakupy. Mnie. Jednak zbyt nieśmiałej w tym momencie by się bezczelnie wepchnąć, liczącej na dobroć ludzką. Kolejka spojrzała i oceniła, że mimo omówionego wcześniej plakatu reagować nie musi. Na szczęście Małżonek przytomny, pyta grzecznie państwa, którzy jako kolejni mieli wykładać się na ladę, czy możemy przed nimi. Kobieta speszona odpowiada, że tak, jej mąż nie skomentował, ale foch na twarzy mówił wszystko. Głupio mi się zrobiło tylko przez chwilę, jak pierwszymi wyłożonymi zakupami okazały się piwa i wina, oczywiście przeznaczone dla naszych gości, ale w towarzystwie ciężarnej, która się wpycha do kolejki w kasie pierwszeństwa, poczułam, że jest to trochę nie na miejscu. Powinny to być pampersy...

4. IKEA - to był ten sam dzień co Auchan - kolejny przystanek pod tytułem 'PRZEWIJAK'. Po przejściu Auchan byłam już u kresu wytrzymałości, a mimo zastosowania skróconej na maksa trasy w IKEA to pod kasami ponownie dyszałam, a bolało mnie już tak bardzo, że tym razem ja postanowiłam być 'bezczelna' i od razu pokierowałam się do kasy pod wezwaniem wielkiej ciężarnej i człowieka na wózku, omijając całą kolejkę upewniwszy się, że nie ma nikogo w stanie takim jak ja lub gorszym, podeszłam prosto do kasjerki. Stanęłam, czekając grzecznie aż skończy kasowanie ostatniego klienta. W tym czasie, pani która powinna być kolejna, zorientowała się co się święci i na wszelki wypadek przyblokowała wózkiem przejście tak, żeby przypadkiem mój Małżonek z wózkiem się nie przedostał i z wyrazem wyzwania na twarzy obserwowała mnie bacznie. Jak już kasjerka zorientowała się co się dzieje, zapytałam, czy teraz może nas skasować (oczywiście, że tak, przecież to kasa pod wezwaniem ciężarówek!). Pani wojenny wyraz twarzy zmienił się na szczyt oburzenia. Oczywiście nie ułatwiła Małżonkowi przedostanie się z wózkiem do kasjerki, a ja zdążyłam tylko syknąć 'przykro mi, KASA PIERWSZEŃSTWA!' - w końcu tym razem z przewijakiem, nie browarem, więc już taka odważna mogłam się zrobić.

Wciąż jestem tak obruszona tymi sytuacjami i wyzwala to tyle emocji jak to teraz piszę, że nawet Synek się zaczął oburzony przeokrutnie wiercić. Naprawdę w ciąży jest ciężko. Stać, czekać, chodzić, oddychać, funkcjonować. I naprawdę nie zaszkodzi pani czy panu taką obolałą ciężarówkę wpuścić przed siebie czy na swoje miejsce, to się zwróci. Taszczę w sobie przyszłego podatnika, który nie tylko na moją ale też na pani, pana emeryturę będzie pracował. Więc to jako dla dobra ogółu proszę traktować.