wtorek, 19 listopada 2013

39 tydzień

39 tydzień ciąży oznacza, że praktycznie już od tygodnia ciąża jest donoszona, a dziecko tak naprawdę może zechcieć urodzić się w każdej chwili. Więc taka niedoświadczona matka jak ja siedzi jak na szpilkach i przy każdej niestrawności myśli, że ma skurcze...
I w ogóle ten tydzień rozpoczęliśmy 'rewelacyjną' nocą. Nie wiem czy to wina wczorajszego ciasta na kolację czy niedawnej pełni, ale jak tylko położyłam się do łóżka synek zaczął tak fikać, jakby miał zaraz wydostać się siłą przez pępek! Okazało się to do tego stopnia męczące, że o północy postanowiłam zwlec się na kanapę, gdzie dopiero pozycja półsiedząca uśpiła zarówno mnie jak i synka na 3 godziny. Potem grzecznie wróciłam do małżeńskiego łóżka, wciąż poirytowana zaistniałą sytuacją. 

Podsumowując:
- wciąż 13 kg na plusie - chociaż po wczorajszej kolacji z ciastem może być już 14... - wreszcie doktor G zadowolona, że przestałam przybierać [ale się nie oszukujmy, pod koniec ciąży jest tak 'zajebiście', że nawet apetyt można stracić...]
- boli, boli, boli - już nawet nie chce się gadać o tym nieszczęsnym rozchodzącym się spojeniu łonowym, o bólach krzyża, o rwie kulszowej - jak było do dupy, tak się tylko pogłębia. Nie, Apap nie pomaga....
- na ostatnim USG w 38 t.c. synek ważył ok 3600 g. - nie, nie będzie ani lekko, ani łatwo, ani przyjemnie.
- sen - a o co w nim chodziło?!
- wizyty w toalecie - nie, to nie mit, że można całą noc co pół godziny do kibla wstawać...
- Mąż - kocham najbardziej na świecie, doceniam to, że i posprząta, i ugotuje, i pocieszy... Ale jak tak w środku nocy patrzę jak słodko śpi  to tylko zemsta mi głowie... :]

Zauważam już u siebie znaczne zmęczenie materiału. Ciężko, smutno i końca nie widać. Doktor G. powiedziała, że według niej mogę się szykować na koniec listopada - mnie tam bardziej na rękę początek grudnia [po wypłacie of course!] ale zaczynam się obawiać, że jeszcze jeden dzień i popadnę w prawdziwą przed-porodową depresję. A na pewno mnie dopadnie jak synek na czas nie zechce wyjść, tylko będzie siedział do bólu i jeszcze urośnie do 5 kg z głową wielkości małego arbuza...

Tak więc napełniona po brzegi pesymizmem, w ten szaro-bury, jesienny, listopadowy dzień, powlokę się pod koc, przytulę psa i kota, włączę jakiś idiotyczny program w TV i będę płakać aż Mąż wróci z pracy.

Zapomniałam tylko dodać, że przeziębienie mnie łapie... I znając moje szczęście złapie mnie naprawdę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz